Brulionman

o fazach ksiezyca, ruchach tektonicznych plyt w Ameryce Lacinskiej, o inseminacji owiec, o pomniku w ksztalcie wielkiej pochwy przy glownym skrzyzowaniu w Rzeszowie, o zapadaniu w katatonie, o ukladach scalonych, o MySQLu, o propagacji w pasmie dwumetrowym, o powstaniu Nikaragui, o petli histerezy – nie jest to blog. / trying-to-be bilingual (English) blog

Archive for the ‘100 lat za Lemem / a 100 years behind Lem’ Category

Odtwarzania muzyki historia krótka – ADAPCIOCH

3 Komentarze

Najpierw nie było niczego jak nad swetrem Kononowicza, dopiero gdzieś między średniowieczem a misją Apollo 11 świat poznał gramofon i płaską dziurę oblaną piosenkami. W przeważającej większości czarna płyta czyli tzw. analog, wosk lub winyl – była nie tylko wielka jak kołpak, nieporęczna ale i wrażliwa na słońce, porysowania i z czasem się zużywała. Miała różne rozmiary, prędkości odtwarzania i pojemności czasowe, a najlepsza jakościowo była znana jako maxi singiel, którego nazwa weszła do mowy na stałe i przetrwała aż do czasów płyt CD.

TŁOCZENIE TRWA NA OKRĄGŁO

Photo by Emily Rudolph on Unsplash

Sprawnie działający system szpiegostwa przemysłowego ZSRR pozwolił wkrótce także podległym Sojuszowi demoludom cieszyć się słuchaniem czegoś więcej niż radia. Magiczne skrzynki, w których samodzielnie zarządzało się dźwiękiem. Chociaż pochodził on z płyt zatwierdzonych wcześniej do tłoczenia lub importu przez GUKPPiW czyli urząd cenzury

Winyle zacinały się i niszczyły na skutek porysowań a te powstawały np. podczas podskoków stadnych w okolicy didżejki, która wg współczesnej poprawności politycznej, podobnie do pedagożki, chirurżki czy pilotki i innych pociesznych feminatywów, pewnie powinna oznaczać puszczającą i miksującą muzykę kobietę. Nam chodzi jednak (o odgłos paszczą) o miejsce: budkę, wnękę, kontuar, kabinę, pulpit a czasem podwyższenie względem parkietu lub sceny, z którego DJ projektował na salę swoją estetykę muzyczną, ubarwiając repretuar w zależności od sprytu w palcach, połączonego z kumacją oczytywania euforii i zmęczenia w tłumie mu podległym. Pomijam studnię bez dna czyli cały turntablizm jako element kultury hiphopowej zaznaczając tylko, że gramofon był dla niej wynalazkiem przełomowym a prawdziwi DJ-e zmienili go z urządzenia w instrument.

Do sedna wracając: gdy tłum w podnieceniu podskakiwał lub wpadał w pogo do rytmu czegoś, co wyrywa z butów, jak np. No sleep till Brooklyn czy Raga Prativ Maszinie, część piętra potrafiła wejść w rezonans a już bliżej  wspomnianej didżejki było niebezepiecznie pewne, że ramię gramofonu podskoczy na płycie imitując (i poniekąd emitując) przy tym trzask niczym grzmot rozsierdzonej błyskawicy.

OD URZĄDZENIA DO INSTRUMENTU

Photo by Pierre Gui on Unsplash

Winyl poza główną fukcjonalnością miał swe poboczne aspekty np. niszę na rynku – specjalne single spełniały rolę pocztówek – były to widokówki z wydrukowanymi życzeniami imienionowymi i nagranym jakimś szlagierem, promocją folkloru, nauką języka albo bajkami dla dzieci.

Pierwotnie odtwarzacze płyt miały rozmiar i design będący mariażem akordeonu z kredensem na kolekcję kryształów, wagowo będąc bliższe temu drugiemu protoplaście jak np. radio z gramofonem Mińsk R7, późniejsze dało się zmieścić w walizce rozmiaru bagażu podręcznego we frajanerze. Rozwój ówczesnej elektroniki stworzył adaptery rozmiarów przenośnych, a przynajmniej noszalnych. Z początku osiągnięto wielkość pudełka po butach, które można było przewiesić na pasku przez ramię i zabrać na prywatkę – dla urodzonych po roku 2000: to taka nazwa na domówkę z czasów gdy prezydenci lubili się całować. Z czasem miniaturyzacja pozwoliła wręcz na rozmiar, który powodował że płyta na odtwarzaczu przenośnym wyglądała niedorzecznie, wielokrotnie przewyższając go powierzchnią.

Standardowe czarne płyty, niewiele mniejsze od płyt chodnikowych, w odróżnieniu od późniejszych popularnych nośników, przenosiły inaczej (tzn. „szerzej”) niektóre dźwięki, przez co do dziś rynek audiofilski (czyli użytkowników, którzy słyszą lub mówią, że słyszą tę różnicę) ma się dobrze a kolejne roczniki dobijając do kryzysu wieku średniego czują potrzebę ozdobienia salonu karuzelą zwaną przez nasz najbardziej bratni naród PRAJI-GRAWA-TJELEM.

Skoro już o tym mowa – właśnie urządzenie zwane wymiennie gramofonem lub adapterem w czasach PRL-u przenosiło oficjalnie polską młodzież, nauczaną obowiązkowo języka rosyjskiego, w świat dźwięków zagranicznych piosenek, pod warunkiem, że były to piosenki radzieckie. Rozkładanie sprzętu audio zamykanego na klucz w meblościance, jaka obowiązkowo wieńczyła tył każdej sali lekcyjnej, stanowiło rytuał rozpoczęcia i zakończenia niemal każdej lekcji z nauczycielką przezywaną Suchą dupą i nie wnikajmy może w etymologię pochodzącą ze szczerej dziecięcej złośliwości.

Dzięki przymusowemu śpiewaniu obciachowych piosenek (np. o misiu tańczącym z laleczką, piłeczce tonącej w rzeczce lub klasyce kolonijnych apeli wyrażającej tęsknotę za słońcem z deklarowanym uwielbieniem dla mam, nieba i pokoju na świecie, młodzież której sypnął się pierwszy wąs łonowy, dowiadywała się jak prawidłowo akcentować w wielkoruskim języku Tołstoja i Puszkina, oraz że sztuka ta nie sprowadza się jeno do naśladowania kresowego zaśpiewu. Nagle docierało, że Wujcjo Tońcio spod Zamostja ani kapele baciarskie ze Lwowa, których nie rozumie się w szerokopojętej centralnej Polsce, jednak nie mówią po rosyjsku (bo po rusku kojarzyło się z karą cielesną wymierzaną linijką za ów zwrot).

Płyta obracała się na gramofonie a lektor o głosie, który niósł zaufanie i spokój prawie jak kraj z którego pochodził, zachęcał do ćwiczeń. Tak naprawdę dyżurny miał więc rozwlec w czasie rozkładanie wyposażonego w czerwono-czarne dziurkowane kolumny adapteru Artur WG900 żeby skrócić czas ćwiczeń i śpiewów do minimum. Taki techniczny z dużym poszanowaniem czasu pracy.

Gramofon bywa mylnie kojarzony z patefonem lub fonografem, którego używali hitlerowscy onaniści do słuchania jak Janek Kiepura śpiewa Nessum Dorma. Wersja duża to gigantyczna tuba z o wiele mniejszym urządzeniem nakręcanym korbą, a mniejsza to ta, przy której siedzi pies z loga HMV. Nasze rodzime adapciochy z Unitry chociaż nie nadawały się absolutnie do skreczowania to były katowane i przy pewnej wprawie oraz miesiącach ćwiczeń z gwizdu rozpoczynającego czołówkę Janosika dało się wycisnąć takie cifit-cifit jakiego nie powstydziłby się Mix Maxter Mike ;)

Mix Master Mike. Photo by brulionman

cdn.

Odtwarzania muzyki historia krótka – RADIO

leave a comment »

Ojcem tego wynalazku chciało być aż trzech: Tesla o bałkańskich korzeniach, działający w kraju Wuja Sama, Marconi – Włoch półirlandzkiej krwi oraz Fessenden – son of the preacher man z kraju klonowego liścia. Jednakowoż, edukacja komunistyczna, której byłem wychowankiem, promowała wersję o czwartym, oczywiście – jedynym wynalazcy, którym był niedoszły pop, nomen omen (i amen) nazwiskiem Popow, więc wraz z kolegami wiedzieliśmy, że radio wynalazł Rosjanin, choć w duchu obstawialiśmy Włocha.

Radioodbiorniki lepsze lub gorsze pozwalały słuchać Wieści z kraju i ze świata, słuchowisk (no bo nie widowisk, gdy fonia ino snułą się z tego zasilanego prądem mebelka), a wśród nich radiowych seriali naszych rodziców, jak Matysiakowie czy W Jezioranach. Jednak gdy ktoś chciał o dowolnej porze posłuchać ulubionego szlagieru (dla gimbazy: dawna nazwa hitu, przeboju tudzież pałerpleja), na radio już liczyć nie mógł i tu się zaczyna…

…niepozbawiona dygresji, tendencyjnej narracji i mocno pachnąca tęsknotą za dzieciństwem, które nie przemineło mimo schyłku peerelu, podróż przez technologie pieszczące tych, którym słoń na ucho nie nadepnął. Gadżety grające muzykę zanim wynaleziono ajpoda omówione produkowane w „poręcznym” rozmiarze pudełka po butach. Zamiast parametrów sprzętu, znajdziecie tu przeżycia i emocje obcowania z dźwiękiem samodzielnie odtwarzanym na życzenie. A wszystko dlatego że zmarł Lou Ottens. Ale po kolei.

GŁOS W SKRZYNCE

Photo by Csongor Schmutc on Unsplash

RADIO DIO DIO

Wynalazek Tesli, długo był jedyną formą poznawania wiedzy o bieżących wydarzeniach na świecie, zwłaszcza poza wielkimi miastami posiadającymi dystrybucję prasy. Jeśli komuś życie w PRL wydawało się szare i ubogie to zapewne nie miał porównania, co działo się u naszych sąsiadów w bloku komunistycznym. Ci na Południu, zapijając Zlatym Bażantem knedle, mogli słuchać radia na dworze nie mając walkmana – tamtejsze miasteczka i wioski, oprócz lamp ulicznych, miały słupy z megafonami (zwanymi w PL szczekaczkami), z których płynęła muzyka, a w jej przerwach Veľký Brat opowiadał, że różne towary, które widać w serialu Kobieta za ladą są normalnie we wszystkich sklepach Czechosłowacji, chociaż chwilowo, piętnasty już rok, nie są dostępne (tę strategię wspaniale przybliża tow. Winnicki)

W ojczyźnie Popowa było jeszcze ciekawiej. Gdy chłoporobotnik po elektryfikacji wsi miał już „światło”, trzeba było go jeszcze oświecić, żeby wiedział co ma myśleć i temu posłużyła w ZSRR radiofonizacja. Nie trzeba było nawet wychodzić z domu, by słuchać radia. Działało to tak, że sołtys lub inny carski dygnitarz, włączał w swym domu (tudzież szkole, remizie lub poczcie) radio, będące sercem radiowęzła, którym okablowano okolicę wyprowadzając sygnał do gniazdek w ścianach prywatnych domów.

Gniazdka te wyglądały identycznie z polskimi prądowymi 220V. Tylko zamiast prądu płynęły tam nieustanne peany o tym jak dostatnio żyje się ludziom w Kraju Rad, przeplatane jedynie wezwaniami do zwiększonych wysiłków i wyrzeczeń, które wiodą nas, towarzysze, ku dobrobytowi realnego socjalizmu i służą zwycięstwu w wojnie o światowy mir. Mieszkańcy mieli nieduże ustrojstwo zwane kołchoźnikiem – magiczne grające pudełko, w pierwszych wersjach wielkości pudełka po butach, później nazwet mniejsze od połówki cegły. Wykonane z karton-sklejki lub plastiku, z dwoma bolcami wtyczki i regulacją głośności. Wystarczyło włączyć do gniazdka i już można było posłuchać tego, czego słuchać należało. Coś jak wybór obiadu w menu Aerofłotu – tak lub nie.

Jako nastolatek miałem jeden egzemplarz w rękach ale wprowadzony w błąd przez kolegów z bratniego kraju, pokazujących na gniazdko w szkolnej ścianie – umieściłem tam ów odbiornik na ułamek sekundy, po którym nastąpił błysk i huk, z gniazdka poszedł czarny dym, a mnie odrzuciło ze spalonym kołchoźnikiem od ściany, co zachwiało zaufaniem i przyjaźnią polsko-radziecką do końca turnusu kolonijnego w Kartuzach.

Jednak lud żyjący jak w Truman Show czuł, że jakoś w tych naszych, mlekiem i miodem płynących krajach demokracji ludowej, zdarzają się igrzyska, jak – poza Opolem i Sopotem – festiwale piosenki radzieckiej (Zielona Góra), żołnierskiej (Kołobrzeg), dziecięcej (Konin) i harcerskiej (Kielce), ale gumy do żucia i burdeli brak. No i w końcu ileż można pić tanie wina i śmierdzące wódki jedynie w takt radia lub orkiestry w remizie czy na miejskim dancingu nawet.

cdn.

Międzynarodowy Dzień Jazdy Metrem Bez Spodni

with one comment

MDJMBS – króki poradnik jak świętować.

Międzynarodowy Dzień Jazdy Metrem Bez Spodni

Grafikę zakoszono z prywatnego fejsbuczanego wpisu nieocenionej Liliany Ci. bez Jej zgody zgodnie z zaleceniem w/w by „o tej porze nie kontaktować się gdyż chłop śpi”.

Pogrążeni w najwiekszej depresji mieszkańcy Elbląga zapowiedzieli protest w tej sprawie a w Katowicach powstał już Komitet Wsparcia Osób Wykluczonych przez MDJMBS. Konduktorzy nieprzejednanie zapowiedają politykę „Zero tolerancji” dla tłumaczeń „zostawiłem miesięczny w spodniach„, która wdrożona zostanie na wszystkich dwóch liniach stołecznego metra.

Osobom z silnym zarostem dolnej pary odnóży doradza się pozostanie w domu celem uniknięcia planowanego odstrzału dzika. Pozostając w tematyce odzwierzęcej – pasażerów uprasza się o szczególną uwagę przed zapostowaniem selfie gdyż w tle mogą nań czyhać Oczy ważki. Posiadacze bobrów proszeni są o podróż wyłącznie w pozycji Czytaj resztę wpisu »

Zmierzch epoki Downów

Gdy przyjechałem do Irlandii po raz pierwszy w 2006 roku wśród niewielu różnic między Zieloną Wyspą o moją Ojczyzną dwie sprawy powiązane ze sobą rzuciły mi się w oczy. Pierwszą była mnogość ludzi z zespołem Downa, drugą zaś chluba z jaką Irlandia manifestowała równość i swoją solidarność z nimi i nie były to tylko slogany. Ci ludzie nikogo nie dziwili pracując w biurze czy w McChemii, mieli swoje zadania, naprawdę funkcjonowali w społeczeństwie a Irlandia była z nich dumna. Byli tacy sami jak my, mieli codzienność ale i sukcesy, trafiali na billboardy czy przewijane reklamy na przystankach autobusowych gdy pokonywali swoje słabości tak dzielnie żeby jechać na paraolimpiadę.

Nadchodzi właśnie czas gdy ludzie, którzy starają się o dziecko, sprawdzają czy ich potomek nie urodzi się z Downem. Zawsze to robili ale teraz mogą zdecydować że nie chcą takiego niedoskonałego dziecka. Oddanie do adopcji zastało zastąpione usunięciem dziecka. Zabiciem. Tak wygląda eugenika.

Do napisania tych słów natchnęła mnie kumulacja zdarzeń i wypowiedzi. Pierwszą była matka takiego dziecka, która szczęśliwie wychowuje go ale martwi się, że to wymierający gatunek, że nie będziemy chcieli, nie będziemy mieli już więcej Downów w Europie, że podążymy drogą doskonalenia rasy jak koleś co strzygł wąsa w kwadrat. Jak poczują się Ci z ostatniej generacji, której pozwolono żyć, którą pokochano niewątpliwie silniejszą miłością niż zwykły rodzic kocha zwykłe dziecko. Co powiem za parę lat Downowi gdy spyta gdzie są jemu podobne dzieci? Że część ludzi zdecydowała że nie jesteście wystarczająco dobrzy, nie nadajecie się do życia, nie jesteście warci by się urodzić.

Dziś prawie nikt nie wykonuje kary śmierci bo to podobno barbarzyństwo i ciemne wieki mimo potężnych win jakie noszą skazani. Naiwnie i retorycznie spytam gdzie tu wina dziecka by odebrać mu życie. I do kiedy jest to zlepek komórek a od kiedy człowiek?

Drugą motywacją był „Botoks” Patryka Vegi, polecam. Dotarło do mnie to wyciąganie dziecka z matki i czekanie aż umrze. Kolejną zaś brudne ryje polityków, którzy poprawność polityczną mówiącą o integracji osób z Downem zamienili na dialektykę, w której wybiera się wygodę matki nad życiem dziecka. Ale gwóźdź do trumny nomen omen, zobaczyłem w jakimś memie:

Dlaczego bakteria jest uznawana za życie na Marsie podczas gdy bicie serca przed narodzeniem nie jest uznawane za życie na Ziemi?

Akurat to wszystko dzieje się gdy moi przyjaciele oczekują dziecka, widzę z jakim entuzjazmem płyną opowieści o nowym życiu ale najwspanialsze, że zarówno gdy miało parę milimetrów jak i obecnie gdy przekroczyło kilogram, słyszę o dziecku, o człowieku.

Irlandia właśnie zmierza do referendum, które mam nadzieję odrzuci usunięcie ósmej poprawki chroniącej prawo do życia dziecka w stopniu równym z życiem matki. Bo to jest prawo świata. Prawo natury. Prawo przyrodzone i niezbywalne.

Prawo do życia.

Nieobecność nieusprawiedliwiona

5 Komentarzy

Dawniej, gdy ludzie spotykali się przy stole, czy to podczas posiłku czy przy kuflu piwa, prowadzili mniej lub bardziej rozbudowaną konwersację. W tejże toku zdarzały się oczywiście momenty zwane niezręczną ciszą. Na szczęście z pomocą przyszła technologia i ewolucja obyczajów – dzięki smartfonom nie ma już ciszy niezręcznej, teraz stała się ona TOTALNA.

Pary przy kolacji, rodzeństwa przy śniadaniu, małżeństwa w samochodach, koledzy przy przerwie obiadowej…  zauważam to, wszyscy zatopieni w palcowaniu wyświetlaczy.

Matki z wózkiem pewnego dnia wepchną swoje dziecko pod samochód zapatrzone w ekran miziany kciukiem. Właściciele psów na spacerze jeśli nie przebywają w świecie wirtualnym o przekątnej 5 cali to nagrywają filmik, który zajmie trochę chmury i dostanie lajki bez oglądania bo jest taki sam jak 17 poprzednich z tego miesiąca.

A z drugiej strony, jak jest to odbierane, czy dziecko czuje się zbędne? odczuwa słabszą więź z taką nieobecną matką? czy pies nie myśli sobie: „ciśnie mnie na dwójkę ale nie postawię kloca bo ten pajac po drugiej stronie smyczy w to wdepnie a jak się zatrzymam to szarpnę mu rękę i wypadnie mu prostokątny pupilek, zbije się szybka a tu umowa na 72 miesiące podpisana, psiakrew, i jak tu się wysrać?” Przemieszczanie się wspólne lecz osobno, podróż w czasie i przestrzeni ale bez serca.

Jak się mają poznać ludzie w autobusie, pociągu, w kolejce do lekarza czy urzędu, gdy wszyscy odgrodzeni są bezpieczną i wygodną ścianą wyświetlacza. Rano widziałem parę nastolatków idących do szkoły, szli równo, niecały metr od siebie, obydwoje wpatrzeni w swoje telefony. Mam nadzieję, że chociaż wirtualnie flirtowali lub chociaż wymieniali emotikony.

To jest współczesne kino 3D 4K, codziennie toczy się ta sama akcja, film obyczajowy produkcji zagranicznej, statyści krajowi, manekiny z peselem, wystarczy wyjść z domu. Niczego nowego nie odkryłem, premiera była dawno, dziś jakoś mnie to przygniotło, jakbym żył pośród ufoludków.

Na szczęście moi najbliżsi to głównie ludzie ceniący rozmowę, wspólny czas i pewną intymność ponad smyranie ekranu. Jestem za to wdzięczny. Bardzo.

To samo na koncertach, czy podczas pokazu jakiegoś ulicznego, bo zapomniałem o tym napisać, ponad połowa widzów nie ogląda ich oczami tylko patrzy ma LCD w telefonie którym nagrywa występ, no dobra, strzelam że większość tylko po to by opublikować to i udowodnić sobie i znajomym że ich życie nie jest nudne.

Tylko czy to nie jest trochę nudne, by – cokolwiek zauważy się ciekawego – od razu wrzucać jak dziecko „mamo mamo patrz”, „ej patrzcie co znalazłem, LIŚĆ!” (to ostatnie to stanowiący odkrycie mianownik a nie onomatopeja odpowiedzi udzielonej prawą ręką przez zniecierpliwionego już rodzica ;) )

Zabrzmię jak stary jęczydupa ale współczuję najmłodszemu pokoleniu relacji zbudowanym w czasach ludzi z przyrośniętym urządzeniem, kiedyś można było zagaić „o, też czytasz Głuchowskiego?”, teraz anonimowość obudowy telefonu czy tabletu zostawia nas na mieliźnie, już nie wiemy czy pani z naprzeciwka skroluje pudelka, trawi dzieła Kanta, poznaje porady internautów na śmierdzący oddech czy szuka alergenów w nowym przepisie na bezglutenową drożdżówkę. chyba, że odczytamy to z (nomen omen) wypieków ;)

Ile nóg ma 100noga?

5 Komentarzy

Walka z hurmem” – kiedyś dostaliśmy w bardzo szerokim gronie adresatów (adresat to jak wyjaśniła mi dawno temu opryskliwia pracownica poczty – TEN KTÓRY ADRESUJE :D ) maila pod takim właśnie tytułem. Reakcja była podobna jak w Nowych szatach cesarza, wszyscy pokiwali głowami udając że rozumieją (treść nie wiązała się nijak z użytym w tytule słowem). W rubrykę „jak bardzo mam wyjebane” można było wpisać „poziom pro”, to mniej więcej jakby kierowcy który przejechał 1000km bez odpoczynku puścić serię wykładów prof. Miodka i po 7 odcinku spytać czy wie, że Monika Olejnik zgoliła wąsy – strzelam, że przytaknie. Czy istnieje dalsze stadium znudzenia? Odkad Pan Komorowski przegrał wybory – nie. Jemu seansów zazdrościł nawet Kaszpirowski bo nie tylko publiczność zasypiała ale hipnoza działała również na od niedawna bezwąsego oratora.

Znamiennym jest pewien brak konsekwencji: jak to się stało, że były prezydent, który ścigał jakiegos studencinę za durną stronę „antykomor” nagle stał się dobrodziejem o pobłażliwym, niegodnym szoguna sercu i nie pozwał do sądu autora książki psujacej mu zasadniczo reputację (nie czytałem, szkoda mi czasu) i to tuż przed wyborami. Ciekawe, że z jakichś przyczyn nie wszczęto również sprawy „z urzedu” za obrazę prezydenta kraju.

Nieobecność odbiorcy konsumującego telewizję pozwala dostrzegać znaki czasu. Bojkotując media i ogladając tylko przypadkiem materiały wybrane lub coś niechcący z tej mainstreamowej papki można wyciągnąć wnioski dla ogółu niedostrzegalne bo stanowiace już codzienność. Otóż moja najnowsza mongolska teoria mówi, że za kilka lat na pytanie ILE NÓG MA STONOGA ludzie będą odpowiadać z rozbawieniem „dwie, chyba ze o czymś nie wiem”. Poza kujonami którzy powiedzą, że dwanaście i doprecyzują „par”. Taki Stonoga to jakby osadzony w polskich realiach Michael Moore, trudno mu przypisać większe jaja niż człowiekowi atakującemu urzędującego ówcześnie prezydenta chyba największego światowego mocarstwa ale cieszy, że wciąż trafaiają się ludzie nieugięci i bezczelnie odważni by wyrażać swe poglądy. Przypuszczam, że cena jaką płacą chyba jest wysoka – co noc widzą jak ONA się zbliża, pędzi łamiąc wszelkie przepisy a przeładowana jest aż jej żwir znad burt wystaje.

PS. W jaki sposób (pominę pytanie „po co”) tzw. organa ścigania zamierzają ścigać tych, którzy w ciszy wyborczej rozprawiali o tym ze bigos jest po 45zł a budyń po 55 albo że Pojedziemy na łów gra 47% rozgłośni podczas gdy „oh doo dah day” co najmniej 52 proc?

Czasem człowiek musi bo inaczej się udusi. Przepraszam za zmarnowany powyższą lekturą Państwa czas.

Written by brulionman

26, Lipiec, 2015 at 10:02 pm

TimeScapes

13 Komentarzy

Permanentna inwigilacja …na własne (nieświadome) życzenie

9 Komentarzy

Ściągasz co uważasz? Uważaj co ściągasz!

Ruszyła nowa zakładka Google, nazywa się Google Play i zawiera mnóstwo aplikacji na Androida. Ludzie się jarają darmowymi aplikacjami ale ciekawe ilu z tych, co je ściągnęli, przeczytało jakie uprawnienia ma taki program.

Weźmy najpopularniejszy z dostępnych za free (nie licząc ceny utraty prywatności, o ktorej często nie wiemy) program czy właściwie rzecxz ujmując, gierkę: Angry Birds Space. Zaglądamy do ostatniej zakładki opisującej grę „uprawnienia” a tam mało przyjemna niespodzianka:

„Ta aplikacja ma dostęp do następujących elementów:

  • TWOJA LOKALIZACJA PRZYBLIŻONE USTALANIE LOKALIZACJI (NA PODSTAWIE SIECI)
    Uzyskiwanie dostępu do źródeł przybliżonej lokalizacji, takich jak baza danych sieci komórkowej, w celu określania przybliżonego położenia telefonu (lub tabletu – przyp. aut.), tam gdzie jest to możliwe. Złośliwe aplikacje mogą to wykorzystać do określenia Twojego przybliżonego położenia.
  • (…) POŁĄCZENIA TELEFONICZNE ODCZYTYWANIE STANU I INFORMACJI O TELEFONIE
    Zezwala aplikacji na dostęp do funkcji telefonu w urządzeniu. Aplikacja z tymi uprawnieniami może określić, jaki jest numer tego telefonu i jego numer seryjny, czy aktywne jest połączenie, z jakim numerem nawiązane jest połączenie itp.”
Przyznam, że mnie najbardziej przeraża to „itp” na końcu drugiegi punktu… Dawniej sztaby ludzi musiały rozpracowaywać, obserwować, zakładać podsłuchy, opłacać frajerów… dziś sami piszemy wszystko o sobie na własnym czole. Wspomnianą aplikację oceniło (stan na 3 III 2012) ponad 128 000 użytkowników (a ilu ją ściągnęło?) a to tylko jeden z wielu oferowanych kucyków trojańskich…
A swoją drogą, w dobie tak łatwo dostępnych danych, wspartych geomapami GIS i satelitarnym opstrykaniem Globu, aż nie mogę pojąć jak policja mogła pomylić mieszkania

Logistyka i MSPO 2010 – Targi Kielce

10 Komentarzy

Otwarcie przez Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego w Targach Kielce.

An opening International Defence Industry Exhibition at Kielce Trade Fairs by Bronislaw Komorowski, President of Poland.

Fotograficznie umiarkowanie ale jako zwiedzający jestem bardzo zadowolony – po raz pierwszy jechałem segway’em, na dodatek przetestowałem również wersję terenową – supersegway‚a, zasiadłem w stanowisku ogniowym Rosomaka a po południu zjadłem prawdziwą wojskową grochówę – tak dobrą, że nie obeszło się bez dolewki :) Wielki plus organizacyjny za oprowadzanie po polskim sprzęcie bojowym przez żołnierzy którzy na nim służą a nie blondynkę która z militariami ma tyle wspólnego, że przypomina strzelbę – łamie się w pół i ładuje od tyłu ;)

O ja cierpię dolę!

2 Komentarze

…zeby calą zimę taka pogoda pojawiała się w weekendy  jak dzis…

kielecki zalew na Szydlowku / reservoir of Kielce

napowietrzacz na kieleckim zalewie na Szydlowku / on your left side it is a wind-powered air pump supplying this reservoir with oxygen. When I saw it for the first time I thought it's some modern sculpture ;))))

afisz teatralny / a playbill of Zeromski's Theatre, Kielce, Poland

afisz teatralny / a playbill of Zeromski's Theatre, Kielce, Poland