Archive for Listopad 2014
Ręce opadają
Chyba pierwszy raz nie wiem jak zacząć. Na fejsie jestem by mieć kontakt ale i by kontakt ze mna miano. Dziś ta iluzja prysła gdy kliknąłem na słabowidoczny link „inne” próbując bezskutecznie dojść gdzie są jakieś nieprzeczytane wiadomości. Szukałem ich juz kiedyś, bo cały czas miałem 3 nieprzeczytane ale doszełem do pierwszych konwersacji, do samego końca internetu, przywitałem się z Chuckiem Norrisem i wywiesiłem białą flagę na znak bezsilności wobec fb, którego, przy całej jego funkcjonalności, pewne jednak zakamarki projektował ktoś sprytny inaczej. Dziś rzuciła mi sie w oczy opcja „inne” (lub wcześniej nie istniała) i stało się. Otworzyłem starą puszkę szans, które zwietrzały lub całkiem uleciały.
Dziś nagle czytam wiadomości sprzed kilkunastu miesięcy!!! Ktoś zaprasza na spotkanie blogerów, ktoś chciałby wykorzystać zdjęcie z SPK, ktoś proponuje wspólny projekt. Sprawy różnego kalibru, których poznanie mnie ominęło. A ja nie odpowiadam tym samym wychodząc na bufona i ignoranta. Wszystkich zainteresowanych przepraszam, choć nie z mojej winy dopiero dziś czytam zaległe wiadomości. Ale to wszystko jeszcze nic…
Najgorsza z nich napisana została przez kogoś, komu, co wynika z treści, nie zostało wiele czasu, próbował sie ze mną skontaktować w sprawie przekazania zagromadzonych materiałów o początkach fotografii w Kielcach – a sa to, o czym niestety mało osób wie, równocześnie początki fotografii w Polsce. Niestety, profil „Fotokielce Galeria Kielc”, z którego przyszła wiadomość, jest już nieaktywny więc nie mam jak odpowiedzieć ani odpisać. Nie wiem nawet czy autor wciąż żyje. Ręce opadają. W załączeniu nie mająca w tym momencie większego znaczenia okładka, której skan dołączono do tej wiadomości.
przeWINIEnie
Sorry lads, this post is Polish language only. W dzisiejszej ekwilibrystyce słownej pożonglujemy sobie nie kobietami i nie śpiewem lecz… tak, winem.
Zabawa winem. Każdy zrobić to powinien. Po-winien to kierowca (vana) po spożyciu wina. Sytuacja taka. Pan mundurowy zatrzymuje pojazd, kierowca uchyla…
(no właśnie, co ten biedny kierowca z oknem lub szybą robi – uchyla? odkręca? spuszcza? odmyka? Mnie wychodzi ze opuszcza. Szybę lub pojazd. Wychodzi, wy-siada, prawko okazuje jeśli takowe po-siada i wie, że może iść siedzieć. „poszedł siedzieć” – tylko język polski dostarcza takich smaczków. Poleciał poleżeć. Polazł polatać. Łazi po połaci. Wyrok w rok odsiedział, amnestia lub amnezja).
…wróćmy jednak na jezdnię, nieszczęsny nasz kierowca właśnie roztwiera okno a tam wino bije (uderza i odurza) znad (oburącz trzymanej) kiery. Kiera, fajera (frajera), kierownica (ministra o skróconych uprawnieniach, odpowiednik kierownika). Zatem wino bije znad kiery. Przetasowanie. Wino bije karo i kiery. Wino smakiem od siekiery. Siekiera to autopilot – ja siedzę, sie-kiera sama kręci, auto do domu drogę zna jak koń, chociaż pijanym jak świnia. Alkonawigacja. Jaki jest procent słów pozbawionych procentowych konotacji? Z promil może ;)
Ale ale! Jak, powiedzcież, do cholery, kierowca szybę opuścił nie odrywając rąk od kiery? Kierowca – nowa figura w kartach (historii języka polskiego): król pik, as trefl i kier owca. Nowa trójca z Popielnika mrugającego na Wojtusia. A jak to jest „na Wojtusia” – z rozmachem, ale o tym w następnym odcinku.
To moja wina, trzymajmy sie wina. Wino rozlewamy (no i znowu rozlałeś!) do kieliszków, szklanic, lampek. A lampka niby światło nieść winna. Oświecenie, światłość, toć siostrą kaganka (oświaty i poświaty) jest. A tymczasem niby winna lampka (czyli naczynie winem napełnione bądź w nim unurzane), która winna nieść oświecenie, pobudzać, ożywiać (al’em zwinna! – „al’em” od all I am czyli cała żem), winna jest (spowodowała była ona, taka i owaka) wywołania efektu zgoła (czyli nietekstylnego) przeciwnego – ta lampka zamroczyła. Pierwej zauroczyła a potem zamruczała usypiająco. Usypując sen. Usiłując spać. Śnić o tym by spaść w spadź. W inne winne wymiary.
4o3 5ta szyja kopirajter zachlał ryja
Ulice Dublina / Streets of Dublin
Doigrałem się. Wśród różnych nominacji, które powodują, że ludzie mają ze sobą o czym porozmawiać, otrzymują pretekst do opublikowania efektów swoich działań (w miarę) twórczych a nade wszystko uszczęśliwiają wszystkich łańcuszkorozsyłaczy, jest ta, którą otrzymawszy należy opublikować 5 czarno-białych fotografii i cośtam cośtam. Podszedłem do zagadnienia nader uczciwie i z pełnym zapałem czyli zamiast wygrzebać starocie z szuflady czy przerobić syfrowe pstryknięciopliki monochromatycznym filtrem, wziąłęm aparat, CZARNOBIAŁY FILM i wyszedłem na ulice. Ulice energetyzującego i niosącego dobre wibracje Dublina – miasta, w którym czuję się w pełni swobodnie a tego akurat dnia postanowiłem nie odpuszczać ujęć omijanych przez pewną fotograficzną durną nieśmiałość, której jestem pechowym nosicielem. Spacer wyszedł zajebioza a co do szczegółów nominacji – jebać je, uczestniczę w fb ale gram podług własnych reguł, zasady są po to by je łamać. Wydestylowawszy zatem co najbardziej podoba mi sie w całej tej sytuacji prezentuję poniżej najbardziej zdatne strzały, które byłyby lepsze gdyby palec nie był tak głodny spustu. Dzięki Maksymilianie za tę mobilizację, TOSZYSKO PSZEŚCIEBIE! :)
/ I’ve been nominated in some BW Challenge so I should present 5 pictures and nominate others and bla bla bla… fuck the rules I’m taking what I want, this time – just pictures :) Great few hours walking that made me sharing with you the views I’ve seen in Dublin. Thanks Max! So… enjoy!

Ujrzałem na ulicy fryzjerkę, która trzymała szufelkę – „taka sama jak moja” – pomyślałem – „ale nie, moja nosi legginsy” ;) / Hanna Barbera ;)

Nie pójdę z toba do łóżka jeśli nie oglądasz obrazków w książkach / How to say „thank you” in Gaelic?

Nienajgorsze, jednakowoż murale będziem odtąd prezentować w technikolorze / Colorful mural in shades of gray, naaaah!
Lug z Szałasem
Świt. Moment, gdy noc ściera się z dniem, dzwonek budzika kruszy najtwardszy sen, duch przygody walczy z materią w ciepłym łóżku a duża wskazówka każdego zdrowego faceta znajduje się na godzinie 11 lub 1, akurat cholera wtedy! Nigdy nie jest łatwo dlatego jak najprędzej trzeba dotknąć stopą podłogi i przypomnieć sobie DLACZEGO ;)
Na przekór brakowi samochodu, niełatwej pogodzie i zdradliwemu termosowi wturlaliśmy swoje zwłoki do pociagu i ściskając w ręku kamyk zielony (Mezuza ze Zgmocieniaka) oraz bilet na przejazd tam i z powrotem wykonaliśmy desant na stacji najbliższej Górom Wicklow mając w planach zdobycie najwyższej w całej prowincji (brzmi, co?), znanej i lubianej Lugnaquilli zwanej dalej „Lug”.
Dalej był wiatr, deszcz, błota, skały, trawy, chmury i pogoda rodem z dworca w Kielcach, którą przeplataliśmy nie wiedzieć czemu uśmiechem.
/ A day out with Martin that we spent hillwalking in Wickow Mountains to reach the peak highest in Leinster and 13th highest peak in Ireland – The Lug 925 m
Despite the weather we climb up by zigzag and descend partly with trail, then just heading on azimuth to reach the waterfall. Tired mostly cause of rain and really strong wind but happy as always.
- Łapanie „stopa” / Hitchhiking
- Poczatek podejścia przy wodospadzie / ZIg when others zags
- Szałas kontemplujący
- Tu miał odbyc sie ciepły posiłek – herba zaprawiana rumem ale termos zawiódł pekając i srebrząc wnętrze izolacją / Here we had a break for a cup of tea but flask unexpectedly broke so we just enjoyed the scenery like from sci-fi movies
- Lugnaquilla
- Komandos na punkcie kontrolnym irlandzkiej armii podczas manewrów górskich / Irish Army carries out a tasks testing soldiers navigation skills, perfect weather I must say
- Zejście na przełęcz tuz pod sufit chmur było trochę klaustrofobiczne / a bit claustrophobic feeling right under cloud over this pass
- thanks to Wojtek H.
- Kolejne miejsce zwane „Trzy siostry” – nabieram przekonania, ze nazwa ta w Irlandii dorównuje polskiej „Świniej górze” / Another place called Three Sisters (cause of 3 creeks meets here)
- Bart & Szałas
- Pozostałości wioski parającej się wczesną metalurgią / Miners village remains in Glenmallure Valley
W drodze powrotnej to autostop zatrzymał nas – dobry człowiek sam zaproponował podwózkę widząc chyba jak stawiam obolałe kopytka drepcząc asfaltem w stronę cywilizacji. I jeszcze przeprosił, ze wiezie dwa psy w bagażniku (kombi) i spytał czy nie bedzie nam przeszkadzało bo wiadomo jak pachnie mokry pies. Nie przeszkadzałoby nam nawet gdyby wiózł tam pawiana z pawiem na klacie, torbę słoniowego guana, tandem Gucwińskich i pijaną orkiestrę bawarskiej straży pożarnej :D
Szałasowe foty z Lug / Martin shots from this trip
/ On our way back we were so lucky that we didn’t have to hitchhike – some nice stranger stopped his car and offered us a lift asking if we don’t mind smell of wet dogs that were in the car. We (or at least me) were so exhausted that I can’t just imagine what could make us refusing his good deed.
Proch
Pismo mówi: z prochu powstał „ś”. Chińczycy wymyślili materię, która zapoczątkowała polski znak diakrytyczny – fonetyczne „eś”.
Lecz polski przemysł tekstylny dowiódł, że proch należy do parzystokopytnych, a dokładnie do nosicieli wełny nie owiniętej w bawełnę. A przecież owce, bo o nich mowa, robią „baaaa” więc ta ich wełna to poniekąd baaa-wełna. Bo proch należy do owiec odkąd w Łodzi uszyto prochowiec.
Czyj? Owiec! Owczy proch.
Lub paproch, proch paaa! – pożegnanie z bronią. Jak się żegnasz? W imię Ojca. Z Bronią? Broń Boże. Bożeby tak wziąć i wydrzeć, te baby to jednak są. A i wydrzeć potrafią, nie tylko kartki z paszportu czy kilka lat z życiorysu ale nawet SIĘ. Się zamykam już. Dobra. Noc.