Archive for Październik 2008
Buuuu – huuuuuuuuu!
Za oknem fajerwerki wala pelna para, dzis plona stosy starych mebli i palet, sprzedawcom z kacikow ust cieknie krew, dzieci dziurawia dynie i niepokoja sasiadow w sprawie slodyczy. Na ulicy ludzie plci obojga strasza wygladem (bo na codzien to raczej tylko tutejsze kobiety), strachy na lachy czyli Helloween, nawet Google zmienilo dzis skorke, wiec i ja czyms Was postrasze.
Otoz mam za soba taki etap zycia gdy pracowalem w fabryce i pakowalem rynny. Z plastiku ale nie okragle lecz kwadratowe – taka moda. Produkowane to bylo w ilosciach olimpijskich, ja rozumiem ze tu wiecznie pada ale zeby az tylu rynien potrzebowal rynek?
Trend jaki udalo mi sie zauwazyc na nekropolii jest iscie przerazajacy i tlumaczy popyt na rynny…
Pragmatycznie, ot co! ;)
Wzgorki prawie w „Sjewiernej Irlandzji” jak to mawia sasiadka Tania.
Pobudka o poganskiej porze, 4.50 lub jakos tak, chyba po 6 jest juz Ka3 wiec pakuje sie do jego bolidu spod znaku trzech czerwonych rombow ktory on nazywa jakos pieszczotliwie „rysiek”, „czesiek” albo jakos tak. Plan: uderzyc w Gory Mourne (jak wspomnialem w tytule – Irlandia Polnocna). Upralem kurtale w impregnacie, nawoskowalem buty mimo ze prognozy zapowiadaly blache na niebie niezmacona ani jedna chmurka. Nawet tak malutka jak ta ktora powoduje ze ludzie zawracaja na Zywca :P Ta pietrkowa szczala pogina pierunsko wartko po ancwalcie to i na miejscu bylismy jeszcze po ciemku. Wschodzace slonce witalismy juz opuszczajac pieszo miasteczko Carlingford i szukajac odbicia na szlak. Troche pobladzilismy bo Ka3 mial kompas z 1945 ktory dostal od dziadka i zamiast Polnocy wskazywal Berlin ;)
Znalezlismy uliczke, minal nas koles z ubloconym rowerem na bagazniku dachowym. Bylo ok 9 rano, ok 2 godz po wschodzie slonca, a na szlaku widzialem slady hamowania po przynajmniej dwoch zjazdach. Musial skubaniec wprowadzic rower przed wschodem skoro zdazyl dwukrotnie zjechac.
Poczatek zaplanowanej przez Piotrka petli to szlak „Tain Way” (najprawdopodobniej „tain” uzywano niegdys w znaczeniu „stannic” ale porzucam tropienie etymologii tegoz slowa bo ktokolwiek spojrzy na mape (a propos mapa nr 29 wydana przez Ordnance Survey of Northern Ireland) pojmie iz nie wiodl tedy cynowy szlak handlowy (tak jak „bursztynowy szlak”) wiec niech ta nazwa pozostanie tajemnica autochtonow. Do pierwszego ostrego zakretu szlak wiodl szeroka na samochod droga, obecnie przejezdna tylko terenowkami lub traktorem ale widac jeszcze kilka(nascie) lat wstecz dalo rade przyjechac tu osobowka. Powyzej na zdjeciu porzucony wrak.
Dalej przecina sie owcze pastwiska, skreca ponownie bardzo ostro w lewo by kierowac sie w strone przeleczy pomiedzy Barnavave a Slieve Foye. Az do przeleczy widnialy slady rowerzysty, ehh… W najwyzszym punkcie przeleczy odbija sie 90′ w prawo szlakiem nieistniejacym na mapie acz poczatkowo oznakowanym slupkami jako Slieve Foye Loop.
Droga mieszana: sa momenty czystych skal jak w Tatrach ale przewaza typowo bieszczadzko – irlandzki klimat czyli podmokle poloniny z opcja brodzenia co rusz. Od przeleczy weszlismy w chmure kktora generowala sie u szczytu zachodniej sciany Carlingford. Zrobilo sie zimno i mokro jak to w chmurze a do tego zaczelo… mocno wiac zaczelo ;P Zrobilismy przystanek na turystyczna konsumpcje spozywcza i wyzej, we mgle ograniczajacej widocznosc od kilkudziesieciu do kilkunastu metrow probowalismy znalezc wlasciwe szczyty czyli Slieve Foye (588m npm) i po bladzeniu wsrod coraz wyzszych szczytow porozrzucanych w rozne strony w koncu sie udalo sie.
Na tym szczycie poznalem tresc tajnej wiadomosci ktora ulegla samozniszczeniu wiec nic nie powiem, niech sie Piotrek sam pucuje ;P
Dalej blakalismy przy uzyciu kompasu, mapy, roznic terenu znajdujacych sie w zasiegu wzroku i wrodzonej kobiecej intuicji. Trafilismy w po wielu spudlowaniach na drugi wlasciwy szczyt teg grzbietu: Carlingford Mountain (579m npm). Jest to glowny szczyt pasma mimo ze jest nizszy od pierwszego. Nie bylismy tam pierwszymi Polakami ale ewentualne watpliwosci rozwial duzy wyryty na scianie szczytu napis „STARY SACZ” :)
Dalej we mgle poruszalismy sie na Polnoc z poprawkami na urwiska i strumienie. Minelismy gdzies The Eagle Rock oraz planowany w petli zakret i zejscie i schodzilismy wzdluz ostatniego strumienia plynacego zlebem po polnocno wschodniej scianie Carlingsford. Na pewnej wysokosci wyszlismy w chmury i mozna bylo wreszcie zobaczyc jezioro Carlingford Lough.
Tu slowo wyjasnienia – Gory Mourne znajduja sie w Irl. Pln., my bylismy w pasmie Carlingsford ktore lezac po zachodniej stronie jeziora nalezy do Irlandii. Nie wiem czy zdobyte pagorki naleza do Mourne Mountains.
Dalej skrecilismy ostro w prawo i idac skrajem ogrodzonego terenu, miedzy tymi piekielnie klujacymi krzakami o zdradliwie lagodnie wygladajacych zoltych kwiatkach, doszlismy do wyjscia na parking lesny. Pozniej to juz praiwe caly czas aswaltem w dol do parkingu przy jeziorze gdzie zostawilismy furke.
Zimno, wiatr, mokro ale przede wszystkim relatywnosc pokonywanych wysokosci – daly mi po grzbiecie. W Gorach Wicklow wchodzi sie na wyzsze szczyty lecz startuje z duzo wyzszego poziomu, powiedzmy od 200m npm. Tu zaczelismy kilka metrow nad woda wiec suma przewyzszen troche mnie zaskoczyla. Na cos trzeba zgonic gdy kondycji brak ;P
Klejnot nie tylko w srebrze
Chodze. Z Ulka. Po miescie tez :) Dzis przespacerowalismy sie po Dublinie. Google Earth pokazal rowniusienko 18 kilometrow. Czesto na swej drodze spotykam najpopularniejszy charakter w Dublinie – dziewczyne posadzona przez GEM. Kolejne napotkane trzy.
- przy Luasie
- nad Liffey
- pomost w przystani
Technodrzewa – kamuflaz miejski
Od paru lat przy dublinskiej obwodnicy M50 coraz lepiej udajacej autostrade stoja drzewa. Takie troche inne.
Maja pien, widac kore, stozkowo zwezajacy sie ku gorze galezie, igly… Moze troche zbyt symetryczne ale i tak lepsze takie niz ordynarny maszt gsm.
Ostatnio zlikwidowano bramki na tejze obwodnicy, nie wiadomo gdzie schowane kamery fotografuja tablice rejestracyjne, pozniej trzeba zaplacic za dokonane przejazdy. Te drzewa to, jak domniemywam, przekazniki telefonii komorkowej i luzik.
Dumam sobie jadnak ze pewne rzeczy beda sie zmieniac i za jakis czas bedzie sie przejezdzalo kolo zagajnika ktory bedzie dzieki petlom indukcyjnym, zdalnie dzialajacym czytnikom chipow lub kamerom sprawdzal OC, tozsamosc pasazerow, zalegle mandaty, mierzyl predkosc, wlaczal roaming bo bedzie to tak naprawde posterunek graniczny miedzy panstwami w wolnej czesci Europy… taka ewolucja milicjanta schowanego w krzakach z radarem krzyczacego przez radio do nastepnego posterunku ze syrena bosto w kolorze jajecznym przekroczyla w zabudowanym :)
PS. Pachnie troche wielkim bratem, zwlaszcza gdy bedzie mozliwe rowniez sprawdzanie legalnosci oprogramowania na przewozonym laptopie…
Ja brzoza, ja brzoza, jak mnie slyszysz? over!
Klaniam sie, Brulionman Dyzio Marzyciel