Archive for Kwiecień 2021
Odtwarzania muzyki historia krótka – ADAPCIOCH
Najpierw nie było niczego jak nad swetrem Kononowicza, dopiero gdzieś między średniowieczem a misją Apollo 11 świat poznał gramofon i płaską dziurę oblaną piosenkami. W przeważającej większości czarna płyta czyli tzw. analog, wosk lub winyl – była nie tylko wielka jak kołpak, nieporęczna ale i wrażliwa na słońce, porysowania i z czasem się zużywała. Miała różne rozmiary, prędkości odtwarzania i pojemności czasowe, a najlepsza jakościowo była znana jako maxi singiel, którego nazwa weszła do mowy na stałe i przetrwała aż do czasów płyt CD.

TŁOCZENIE TRWA NA OKRĄGŁO
Photo by Emily Rudolph on Unsplash
Sprawnie działający system szpiegostwa przemysłowego ZSRR pozwolił wkrótce także podległym Sojuszowi demoludom cieszyć się słuchaniem czegoś więcej niż radia. Magiczne skrzynki, w których samodzielnie zarządzało się dźwiękiem. Chociaż pochodził on z płyt zatwierdzonych wcześniej do tłoczenia lub importu przez GUKPPiW czyli urząd cenzury
Winyle zacinały się i niszczyły na skutek porysowań a te powstawały np. podczas podskoków stadnych w okolicy didżejki, która wg współczesnej poprawności politycznej, podobnie do pedagożki, chirurżki czy pilotki i innych pociesznych feminatywów, pewnie powinna oznaczać puszczającą i miksującą muzykę kobietę. Nam chodzi jednak (o odgłos paszczą) o miejsce: budkę, wnękę, kontuar, kabinę, pulpit a czasem podwyższenie względem parkietu lub sceny, z którego DJ projektował na salę swoją estetykę muzyczną, ubarwiając repretuar w zależności od sprytu w palcach, połączonego z kumacją oczytywania euforii i zmęczenia w tłumie mu podległym. Pomijam studnię bez dna czyli cały turntablizm jako element kultury hiphopowej zaznaczając tylko, że gramofon był dla niej wynalazkiem przełomowym a prawdziwi DJ-e zmienili go z urządzenia w instrument.
Do sedna wracając: gdy tłum w podnieceniu podskakiwał lub wpadał w pogo do rytmu czegoś, co wyrywa z butów, jak np. No sleep till Brooklyn czy Raga Prativ Maszinie, część piętra potrafiła wejść w rezonans a już bliżej wspomnianej didżejki było niebezepiecznie pewne, że ramię gramofonu podskoczy na płycie imitując (i poniekąd emitując) przy tym trzask niczym grzmot rozsierdzonej błyskawicy.

OD URZĄDZENIA DO INSTRUMENTU
Photo by Pierre Gui on Unsplash
Winyl poza główną fukcjonalnością miał swe poboczne aspekty np. niszę na rynku – specjalne single spełniały rolę pocztówek – były to widokówki z wydrukowanymi życzeniami imienionowymi i nagranym jakimś szlagierem, promocją folkloru, nauką języka albo bajkami dla dzieci.
Pierwotnie odtwarzacze płyt miały rozmiar i design będący mariażem akordeonu z kredensem na kolekcję kryształów, wagowo będąc bliższe temu drugiemu protoplaście jak np. radio z gramofonem Mińsk R7, późniejsze dało się zmieścić w walizce rozmiaru bagażu podręcznego we frajanerze. Rozwój ówczesnej elektroniki stworzył adaptery rozmiarów przenośnych, a przynajmniej noszalnych. Z początku osiągnięto wielkość pudełka po butach, które można było przewiesić na pasku przez ramię i zabrać na prywatkę – dla urodzonych po roku 2000: to taka nazwa na domówkę z czasów gdy prezydenci lubili się całować. Z czasem miniaturyzacja pozwoliła wręcz na rozmiar, który powodował że płyta na odtwarzaczu przenośnym wyglądała niedorzecznie, wielokrotnie przewyższając go powierzchnią.
Standardowe czarne płyty, niewiele mniejsze od płyt chodnikowych, w odróżnieniu od późniejszych popularnych nośników, przenosiły inaczej (tzn. „szerzej”) niektóre dźwięki, przez co do dziś rynek audiofilski (czyli użytkowników, którzy słyszą lub mówią, że słyszą tę różnicę) ma się dobrze a kolejne roczniki dobijając do kryzysu wieku średniego czują potrzebę ozdobienia salonu karuzelą zwaną przez nasz najbardziej bratni naród PRAJI-GRAWA-TJELEM.
Skoro już o tym mowa – właśnie urządzenie zwane wymiennie gramofonem lub adapterem w czasach PRL-u przenosiło oficjalnie polską młodzież, nauczaną obowiązkowo języka rosyjskiego, w świat dźwięków zagranicznych piosenek, pod warunkiem, że były to piosenki radzieckie. Rozkładanie sprzętu audio zamykanego na klucz w meblościance, jaka obowiązkowo wieńczyła tył każdej sali lekcyjnej, stanowiło rytuał rozpoczęcia i zakończenia niemal każdej lekcji z nauczycielką przezywaną Suchą dupą i nie wnikajmy może w etymologię pochodzącą ze szczerej dziecięcej złośliwości.
Dzięki przymusowemu śpiewaniu obciachowych piosenek (np. o misiu tańczącym z laleczką, piłeczce tonącej w rzeczce lub klasyce kolonijnych apeli wyrażającej tęsknotę za słońcem z deklarowanym uwielbieniem dla mam, nieba i pokoju na świecie, młodzież której sypnął się pierwszy wąs łonowy, dowiadywała się jak prawidłowo akcentować w wielkoruskim języku Tołstoja i Puszkina, oraz że sztuka ta nie sprowadza się jeno do naśladowania kresowego zaśpiewu. Nagle docierało, że Wujcjo Tońcio spod Zamostja ani kapele baciarskie ze Lwowa, których nie rozumie się w szerokopojętej centralnej Polsce, jednak nie mówią po rosyjsku (bo po rusku kojarzyło się z karą cielesną wymierzaną linijką za ów zwrot).
Płyta obracała się na gramofonie a lektor o głosie, który niósł zaufanie i spokój prawie jak kraj z którego pochodził, zachęcał do ćwiczeń. Tak naprawdę dyżurny miał więc rozwlec w czasie rozkładanie wyposażonego w czerwono-czarne dziurkowane kolumny adapteru Artur WG900 żeby skrócić czas ćwiczeń i śpiewów do minimum. Taki techniczny z dużym poszanowaniem czasu pracy.
Gramofon bywa mylnie kojarzony z patefonem lub fonografem, którego używali hitlerowscy onaniści do słuchania jak Janek Kiepura śpiewa Nessum Dorma. Wersja duża to gigantyczna tuba z o wiele mniejszym urządzeniem nakręcanym korbą, a mniejsza to ta, przy której siedzi pies z loga HMV. Nasze rodzime adapciochy z Unitry chociaż nie nadawały się absolutnie do skreczowania to były katowane i przy pewnej wprawie oraz miesiącach ćwiczeń z gwizdu rozpoczynającego czołówkę Janosika dało się wycisnąć takie cifit-cifit jakiego nie powstydziłby się Mix Maxter Mike ;)

Mix Master Mike. Photo by brulionman
cdn.
Odtwarzania muzyki historia krótka – RADIO
leave a comment »
Ojcem tego wynalazku chciało być aż trzech: Tesla o bałkańskich korzeniach działający w kraju Wuja Sama, Marconi – Włoch półirlandzkiej krwi oraz Fessenden – son of the preacher man z kraju klonowego liścia. Jednakowoż edukacja komunistyczna, której byłem wychowankiem promowała wersję o czwartym, oczywiście – jedynym, wynalazcy a był nim niedoszły pop, nomen omen (i amen) nazwiskiem Popow więc wraz z kolegami wiedzieliśmy że radio wynalazł Rosjanin choć w duchu obstawialiśmy Włocha.
Radioodbiorniki lepsze lub gorsze pozwalały słuchać Wieści z kraju i ze świata, słuchowisk (no bo nie widowisk gdy fonia ino snułą się z tego zasilanego prądem mebelka) a wśród nich radiowych seriali naszych rodziców jak Matysiakowie czy W Jezioranach. Jednak gdy ktoś chciał o dowolnej porze posłuchać ulubionego szlagieru (dla gimbazy: dawna nazwa hitu, przeboju tudzież pałerpleja) na radio już liczyć nie mógł i tu się zaczyna…
…niepozbawiona dygresji, tendencyjnej narracji i mocno pachnąca tęsknotą za dzieciństwem, które nie przemineło mimo schyłku peerelu, podróż przez technologie pieszczące tych, którym słoń na ucho nie nadepnął. Gadżety grające muzykę zanim wynaleziono ajpoda omówione w poręcznej skali pudełka po butach. Zamiast parametrów sprzętu znajdziecie tu przeżycia i emocje obcowania z dźwiękiem samodzielnie odtwarzanym na życzenie. A wszystko dlatego że zmarł Lou Ottens. Ale po kolei.
GŁOS W SKRZYNCE
RADIO DIO DIO
Wynalazek Tesli, długo był jedyną formą poznawania wiedzy o bieżących wydarzeniach na świecie, zwłaszcza poza wielkimi miastami posiadającymi dystrybucję prasy. Jeśli komuś życie w PRL wydawało się szare i ubogie to nie miał pojęcia co działo się u naszych sąsiadów w bloku komunistycznym. Jedni, zapijając Zlatym Bażantem knedle, mogli słuchać radia na dworze nie mając walkmana – tamtejsze miasteczka i wioski oprócz lamp ulicznych miały słupy z megafonami (zwanymi w PL szczekaczkami), z których płynęła muzyka a w jej przerwach Veľký Brat opowiadał, że różne towary, które widać w serialu Kobieta za ladą są normalnie w sklepach chociaż chwilowo, piętnasty rok, nie są dostępne.
W ojczyźnie Popowa było jeszcze ciekawiej. Gdy chłoporobotnik po elektryfikacji wsi miał już „światło” trzeba było go jeszcze oświecić żeby wiedział co ma myśleć i temu w ZSRR posłużyła radiofonizacja. Nie trzeba było nawet wychodzić z domu by słuchać radia. Działało to tak, że sołtys lub inny carski dygnitarz włączał w swym domu (tudzież szkole, remizie lub poczcie) radio, będące sercem radiowęzła, którym okablowano okolicę wyprowadzając sygnał do gniazdek w ścianach prywatnych domów.
Gniazdka te wyglądały identycznie z polskimi prądowymi 220V. Tylko zamiast prądu płynęły tam nieustanne peany o tym jak dostatnio żyje się ludziom w Kraju Rad, przeplatane jedynie wezwaniami do zwiększonych wysiłków i wyrzeczeń, które wiodą nas, towarzysze, ku dobrobytowi realnego socjalizmu i służą zwycięstwu w wojnie o światowy mir. Mieszkańcy mieli nieduże ustrojstwo zwane kołchoźnikiem – magiczne grające pudełko, w pierwszych wersjach wielkoąści pudełka po butach, później nazwet mniejsze od cegły. Wykonane z karton-sklejki lub plastiku, z dwoma bolcami wtyczki i regulacją głośności. Wystarczyło włączyć do gniazdka i już można było posłuchać tego czego słuchać należało. Coś jak wybór obiadu w menu Aerofłotu – tak lub nie.
Jednak lud żyjący jak w Truman Show czuł, że jakoś w tych naszych, mlekiem i miodem płynących krajach demokracji ludowej, zdarzają się igrzyska jak, poza Opolem i Sopotem – festiwale piosenki radzieckiej (Zielona Góra), żołnierskiej (Kołobrzeg), dziecięcej (Konin) i harcerskiej (Kielce) ale gumy do żucia i burdeli brak. No i w końcu ileż można pić tanie wina i śmierdzące wódki tylko w takt radia lub orkiestry w remizie czy na miejskim dancingu nawet.
cdn.
Podziel się / Share this:
Dodaj do ulubionych:
Written by brulionman
23, Kwiecień, 2021 at 10:49 pm
Napisane w 100 lat za Lemem / a 100 years behind Lem, loza szydercy / comments of scoffer, niezrealizowany dziennikarzyna / journalist-wannabe, slowo wstukane / typed thoughts
Tagged with dziecinstwo, elektronika, kołchoźnik, muzyka, Polska, PRL, radio, technologia, Tesla, ZSRR