Brulionman

o fazach ksiezyca, ruchach tektonicznych plyt w Ameryce Lacinskiej, o inseminacji owiec, o pomniku w ksztalcie wielkiej pochwy przy glownym skrzyzowaniu w Rzeszowie, o zapadaniu w katatonie, o ukladach scalonych, o MySQLu, o propagacji w pasmie dwumetrowym, o powstaniu Nikaragui, o petli histerezy – nie jest to blog. / trying-to-be bilingual (English) blog

Archive for Luty 2010

XXX rocznica zimowego zdobycia Everestu na Lysicy

with one comment

Co mozna robic w Walentynki? – byly dwie opcje: pekałesem do Bielin i stamtad przez Kakonin na Lysice lub dyszka do Ciekot i stad szlakami na Lysice, padlo na te ostatnia trase. Rano z Krzyskiem i Artkiem wsiedlismy na samolocie do autobusu i tu uczulam wycieczkowiczow: w niedziele o 7 rano poza centrum miasta tez sa kontrole biletow! Oczywiscie nikogo nie capneli, brac turystyczna kasuje bilety, z reszta stosowny anons obiegl pasazerow nim kanary wsiadly na poklad. Szyby zaparowane, zaklejone wywolujacymi zeza reklamami na folii contravision, przez moment nie wiedzialem gdzie jestem gdy dylizans skrecil w Brzezinki.

Wysypalismy sie na ciekockiej petli. Odzyly we mnie wspomnienia z obozu skautowego na polozonej nad zalewem posesji nalezacej do wnuczki Stefana Zeromskiego, to prawie 20 lat temu. Wtedy zakochalem sie w Gorach Swietokrzyskich. Czas na powrot do terazniejszosci – na szczescie grupa wybrala trase przez Radostowa, na ktora wchodzilismy prawie na koncu dwudziestopiecioosobowej gasiennicy wkladajac stopy w gotowe slady. Sporo polamanych drzew, bardzo wiele zgietych do ziemi, snieg po lydki – to ostatnie to akurat normalka na polnocno zachodniej stronie Radostowej, ktora moze tak zaskoczyc turystow nawet w maju!

w lekkiej zadymce i sniegu po kolana brnelismy z Radostowej na Wymyslona

Odleglosc miedzy pierwszym piechurem a ostatnim na szczycie dorownala rozpietosci wiekowej grupy :) Jedni opuszczali wieze triangulacyjna Radostowej gdy pierwsi koledzy mieli za soba najbardziej stroma czesc Wymyslonej. Zeszlismy nieco w strone Wilkowa i dalej bielutka droga przez Krajno, miedzy domami a ziemiankami, u stop stoku narciarskiego az dotarlismy do Sw. Kaski. Gin dobrze rozgrzewa ale w moim przypadku demotywuje do jakiegokolwiek dalszego wysilku, z oporami ale wszedlem z innymi na Lysice. W Puszczy Jodlowej jest wciaz tyle sniegu ze idzie sie po rownej bialej sciezce, ba, nawet nie widac sladu ostrych krawedzi wielkich glazow zakopanych gleboko pod spodem!

Szczyt zdobylismy gdy zaczela sie sesja dla mediow stad niezle nas widac na zdjeciach w Echu, Rzepie, Wyborczej i kilku innych portalach. Na szczycie panowala goraca atmosfera jakbysmy zdobyli prawdziwy Mount Everest niczym nasi rodacy 30 lat wczesniej. Prawde mowiac nie wiedzialem az do czasu tej imprezy, ze to Polacy wlasnie zdobyli jako pierwsi Everest zima. Dokonali tego Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki, szacunek panowie! Poza radosnym bialo-czerwonym, stuosobowym oblezeniem na szczycie bylo niesamowite swiatlo, jakby wewnatrz gigantycznego namiotu bezcieniowego: swiatlo filtrowane przez chmury bylo pozniej rozpraszane przez snieg na galeziach a dalej odbijalo sie od zalegajacego na ziemi puchu i wedrowalo ku gorze.

Tak sobie pomyslalem, czasem idac z kims w droge, chcial-nie chcial poznajemy go wraz z roznymi szczegolami jego zycia, swiatopogladem, zwichnieciami, planami, sukcesami… gdy wedrujemy wiele dni to sie intensyfikuje az moze sie przejesc. A co gdy idzie sie na osmiotysiecznik? Docierasz na szczyt z partnerem, ktorego w tym momencie albo kochasz albo nienawidzisz? Takie tam, mysli niespokojne, juz schodze na ziemie.

Zeszlismy do Sw. Kaski gdzie czekalo nas ognisko w „Jodelce”. Byla gieta z kija a Artur odrobil lekcje do tego stopnia ze byla rowniez prawdziwa herbata parzona ze stopionego sniegu. Klimat jak na zakladowym grzybobraniu – miss walentynek i hej sokoly :) Ewakuowalismy sie na busa, ktory nie przyjechal wiec okazja dotarlismy do…  Leszczyn :) Ze Sw. Katarzyny zlapac transport to pestka w porownaniu z miejscem gdzie wyladowalismy wiec drepcydesem dotarlismy nad zalew w Cedzynie a stad juz MPK do Scyzorykowa.

Krzych i Artek

Ogolnie troche tloczno ale dobrze mi sie szlo z chlopakami, dzieki za wspolny wypad! Tu nasze najlepsze zdjecie numer jeden i fota grupowa z Łysicy oraz sznurki: do Krisowej relacji i relacji na gory-online.

PS. Mieknie rura gdy sie slyszy ze facet majacy na oko dwa razy tyle lat co ja zrobil 100-kilometrowy szlak w 16 godzin… pozwole sobie sparafrazowac dowcip: – przepraszam, jak sie dostac na Mount Everest? – cwiczyc, cwiczyc i jeszcze raz cwiczyc!

NZRP Patrol – Skocznia

11 Komentarzy

Traska krotka i prosta. Pierwszy pieszy rajd nocny zimowy, nie powinno byc ani zbyt lekko ani za ciezko. W piatek wymyslilem, ze przejdziemy Patrol i Pasmo Poslowickie a w razie odkrycia pokladow nadmiernej sily i checi – zaatakujemy jeszcze Telex. Ustawka z chlopakami na Zytniej by ostatnim tramwajem 31 poleciec niemal 7km w strone Raju ;) Probowalismy korzystac z praw obywatelskich poddajac pod glosowanie trase autobusu ale nie po to wybieramy sie na survival zeby nam dylizans podwozil dupe pod sam las. Desant w Zagrodach i atak aswaltem na Zgorsko – Szewce.

panoramka z trasy, nie pamietam z ktorej gory

Zaczal sie las, wybila polnoc, skrecamy na czerwony szlak przy kapliczce i jednym z najbardziej extremalnych zjazdow downhillowych napieramy pod gore, chlopcy narzucili takie tempo, ze ide jako czerwone swiatelko. Wszedzie gruuuba warstwa sniegu, ktory odbija swiatlo z brudnopomaranczowego sufitu chmur; jest na tyle widno ze prawie nie uzywamy latarek. Szlak nieprzetarty a w bukowym lesie wiele przestrzeni tworzy zludzenie potencjalnych sciezek, latwo zgubic droge.

pierwszy postoj, przeslodzona goraca herbata z cytryna daje mocnego kopa, pacman zatkany zatkany batonikiem

Wysoko na gorze wpinamy sie w szlak niebieski, lykamy w koncu Patrol i kierujemy sie w strone zlebu miedzy Patrolem a Trupieniem. Stromo, gruba warstwa sniegu a pod spodem liscie, naprawde duuuze, zsuwajace sie siedmiomilowe kroki.

pod linia energetyczna na Patrolu. Heh, wyszla grafika jak jakas pseudo technika szlachetna w gumie ;) A to po prostu luna miejskich lamp odbita od chmur tak mocno rozjasnia noc.

Mijamy Stelle, przebijamy sie przez dwupasmowke i tory, przechodzimy pod kolejowa linia przemyslowa i na zakrecie atak na szlak. Pierwszy chybiony, zamiast na szlaku pieszym jestesmy na rowerowym a ten bedzie w tych warunkach zbyt latwy i wywiedzie nas w pole a konkretnie na dziki tor crossowy, nudna trasa. Mala cofka i jest niebieski szlak. Stromo pod gore i dalej maszerujemy grania Pasma Poslowickiego na Wschod.

diodowa latarka plus LCD z dżipiesa

Las milczy, zadnych mrozacych krew w zylach odglosow, przywidzen, cieni. Cisza jak kompotem zasial. Zdobywamy Gore Biesak i schodzimy do kapliczki w Swinskim Korycie gdzie lesnicy zrobili zimowe rondo dla wron. Dobre miejsce na ognisko wienczace kuligi lecz to tylko nasze pobozne zyczenia, zero suchego drewna.

oryginalnie zarejestrowana panorama Dyckerhoffa w Nowinach

Kawalek po niemal plaskim i jestesmy na polance Pod Obrazikiem – wygladajaca jak tegi karmnik kapliczka i ukryte miejsce do siedzenia. Niestety drewno mocno oszronione, odpuszczamy sobie ognisko, szama na zimno i napieramy kultowym zjazdem „za skocznia” pod gore. Zaliczylismy Pierscienice i wedrujemy do Skoczni, zejscie stokiem narciarskim a dalej to juz relaksujacy spacer przez komunalny las, po Owalu, stary stadion Korony z kolkami olimpijskimi do gory nogami (paraolimpijczycy?) i nasz dobry duch zawezwany telefonicznie – Pan Staszek [ D Z I E K I ! ] zgarnia nas prawie o 4 rano z Pakosza.

nocna panorama Kielc ze skoczni, po lewej stronie odznacza sie widziany z gory stadion Korony w nocy

Wspolna wedrowka to wymiana doswiadczen, starcie pogladow, duzo miejsca na zbytki. W trakcie rozmow czasem padaja cytaty, ktore w danym kontekscie bywaja mistrzowskimi, tym razem bylo nie inaczej. W trakcie mielenia nogami pod gore sniegu siegajacego lydek: „a moja zona to by w to wszystko nie uwierzyla nawet gdyby tu teraz z nami byla” :D Juz „po rajdzie”, kolo parku linowego, wczesne godziny poranne „taki spacer przed snem to kazdemu dobrze zrobi” :D

zdjecie grupowe

czterej pancerni: Betko, Baran, Arek i jo, pod Skocznia, nad ranem 21 lutego 2010 r. Kolory przeklamane po kombinacjach z temperatura barwowa.

Dzieki Panowie, do zobaczenia nastepnym razem! Pozdrowienia dla tych co w dziecinstwie nadmiar mleka w proszku z podniebienia odklejali palcem i dla zon, ktore sprawdzaja blogi kolegow meza czy ten aby nie ubral sie w gory ale nawet nie wsiadl w autobus tylko zaliczyl grube melo na miescie :))) W rolach glownych udzial wzieli: Grzesiek Betkowski, Tomek Baranski i Arek Borowiec a ja mialem przyjemnosc turlac sie za nimi ;)

PS. Porazajaca jakos zdjec wynika ze strzelania z reki, bez lampy, w okolicznociach uniemozliwiajacych wlasciwe ustawienie ostrosci, ot, paradokument.

PS bis. Kto wie czy nie powstanie w Kielcach harcerstwo dla doroslych – taka samozwancza Obrona Cywilna: hartowanie ciala, trening strzelecki, osobiste poznanie topografii okolic, elementy survivalu, poglebianie wiedzy historycznej; taki niby paramilitarny petetek, ktory na wypadek kataklizmu lub „w razie W” moglby wspolpracowac ze sztabem kryzysowym niegorzej niz wojsko… czy znajda sie chetni – czas pokaze.

Koniec tzw. „filmikow”

with one comment

Ostatni raz wstawiam tu sznurki to tzw filmikow, smiesznych rzeczy i innych NSFW. Fajnie sie oglada ale kolekcjonowac i wstawiac na bloga to juz rzecz wtorna a nie tworcza. Dzis to zrozumialem stad deklaracja ze to ostatnia erupcja tego typu „stafu” ;P No to lecimy: jednoujeciowa reklama link, para dobrych komikow link, wyjatkowo romantyczni kibice link, reklama idealnej szminki link, caly kanal na tubie Remi Gaillarda – speca od dzikich happeningow link, czworka w nietypowej podrozy link, solowy foto survival link.

Written by brulionman

16, Luty, 2010 at 12:15 am

z okazji tegorocznych Walęwtyłek

14 Komentarzy

TRESC OD LAT 18

Trzy dowcipy walęwtyłkowe naprawde i w przenosni (thnx CNK i KRI100)

Apteka, 14 lutego, energicznie wchodzi mlody mezczyzna i od progu razno rzuca: „dzien dobry” na co aptekarka beznamietnym glosem oznajmia: „niestety, skonczyly sie”

Apteka, zwykly dzien, wchodzi mezczyzna:
– dzien dobry, poprosze prezerwatywy
– niestety skonczyly sie
– no to dupa…

Dyskoteka, koles zagaja do laski:
– Aniu, walisz sie w tylek?
– ale ja nie jestem Ania!
– ale ja nie o to pytalem…

Te kawaly to na znak protestu. Mierzi mnie na mysl o walentynkach, cisnienie przemyslowo-handlowe gniecie czlowieka, ktory odwazy sie tego dnia isc ulica bez kwiatka w rece. Kim on jest ze smie tak publicznie pokazywac sie bez scietej rosliny, pluszowego potworka albo idealnie czerwonego pudelka? Sknerus jakis albo pedal! Na pewno impotent a jak nie to onanista! Serca nie ma! To samo czuje w zwiazku z Wielka Orkiestra gdy atakuja mnie jej wolontarusze nie mogac dostrzec nigdzie przyklejonego owsiakowego serca… Jebac mode, jebac przemysl, jebac plastik i uczucia na pokaz!

Okazywanie uczuc to nie pozycja z notatniku „do zalatwienia”, ktora wyswietla sie 14 lutego albo 8 marca. To goraca i wyjatkowa relacja miedzyludzka, okazywana z okazji dnia powszedniego drugiej osobie spontanicznie i/lub w waszych waznych dniach, kojarzacych sie datach innych dla kazdej pary. Nie mierzy sie tego w peelenach a smak tych gestow jest bardziej wyjatkowy gdy przytrafia sie niespodziewanie. Radosc, jakkolwiek niemierzalna, z pewnoscia wieksza jest z jednego usmiechnietego tulipciocha w srodku roku niz calego ich peku z okazji Frajertynek. 14 lutego jako mezczyzna jestem zazenowany, nie wyobrazam sobie nawet jak smakuje kwiatek tego dnia gdy wszystkie samce wiedza, ze nie wypada go nie dac, naprawde, w taki dzien upominek musi byc zaskakujacy jak pączek w tlusty czwartek…

Wieczor, stukniecie zwirkiem w szybe, „co do dia…”, odsuwam zaslonke a tam…

walentynki 2010

NA CZERWONO I KAPSLOKIEM: AJLAWJU BEJBE!

Dziekuje Ulenko! CMMMMMOK!!

Sznurek do snopowiązalek

2 Komentarze

czyli sznurki hiperaktywne i siano pod strzecha. Na blogu nie ma juz prawie wcale fotografii. Sa dokumentalne strzaly, wyproznienia cyfrowe, pstrykniecia archiwalne, slowem…  fotki ale pliku o intencjach czysto fotograficznych juz dawno tu nie bylo. Widze to. Moze chec fotografowania przychodzi dopiero gdy jest harmonia, moze fotografia to wcale nie jest sposob na ucieczke od problemow. Moze tylko w moim przypadku. Pracuje nad soba. [filozofia MODE /OFF] Az nie pasuje tu teraz z tym sznurkiem wyjezdzac ze do sprzedania jest i za ile…  zaraz wracam.

Wziełech i odemkłech szuflandę a tu cuś z niej wzięo i wyjfrunęo:

gran rometto

Przepraszam ale w sprawie sznurka to sie dzis nie dogadamy, nastroj nie ten. Jeszcze tylko przed snem zaslyszane dzis, piekne slowo: „Wszyscy panowie bracia sąśmy jednej matki synowie.” Aaa, dobra juz, dobra, bierta ten sznurek i złaźta mie z oczu: (HD i full screen, inaczej zabronione!) zakwaszona fotografia

Hu-hu-haaaa!

4 Komentarze

Najblizsza niedziela (frajertynki) rajdowa, dyszka do Ciekot i (mam nadzieje ze czerwonym) szlakiem do Sw. Kaski a stamtad na 612 m npm czyli wejscie na Lysice z flaga Amundsena (>>>LINK<<<). Hamerski ruszyl z blogiem, wkrotce pojawi sie tez komercyjna witryna Uli a ja mam zalegle sznurki, o ktorych (w niektorych kregach) rozmawialismy:

filmik Panamaterka z naszego ostatniego detkowiska (link),

polska rzeczywistosc czterech kolek z innej perspektywy (link),

Ołszą – to brzmi dumnie czyli spiewajacy marketing korporacyjny (link),

zwierzecy design (link),

na jakie wsparcie militarne mozemy liczyc w razie Wu? (link),

kolejny blog z szablonami (link),

karaoke czyli Jozin z bazin po finsku (link) brzmia jak podklad Johnego z przeprawy blotnej 2009 ;)

foty bardzo znanych i kilku troche mniej z czasow przedkarierowych (link)

Na koniec szacunek dla tych co bez membran i systemow za to w strojach historycznych daja rade zimie, W NOCY pod golym niebem!!! (link) to jest prawdziwy hard core!

Od switu do zmierzchu

8 Komentarzy

Oto przydługawa i mogąca znudzić relacja tekstowa (zdjeciowa pojawi się po dokończeniu filmu) z imprezki, którą dwie niedziele temu trzepnęliśmy sobie z Krzyśkiem Żołądkiem a zwała się roboczo:
Zimowy (cało)Dzienny Rajd Pieszy    Skorzeszyce – Kielce

Japa blyszczaca o wschodzie slonca. Fot. Krzysztof Żołądek

Mrozne prognozy jeszcze bardziej zagrzaly mi serce do zmierzenia sie z przyroda, mialo byc -17’C i wiatr do 5 m/s co daje odczuwalna temperature w okolicach -28’C, martwilem sie ze bede musial isc sam na szczescie znalazl sie jeszcze jeden czlowiek lubiacy takie wyzwania. Piszac dzien przed marszem o dzikach i wilkach nie przypuszczalem ze nasze drogi sie przetna…

Nasz dylizans przyjechal na Okencie planowo. Czemu „Okencie”? Bo tak dawniej nazywala sie ta miejscowka – na grubym wsporniku stal tam samolot by uzmyslawiac spoleczenstwu potege militarna peerelu. Obecnie „Okencie” bo stojac na tym przystanku (jak i na klku innych wylotowych z CK) mozna uslyszec „panie, leciala juz czternastka?” W niedzielny poranek zaburzylismy zapewne staly szescioosobowy sklad osobowy tej linii bo pasazerowie patrzyli sie na nas jabysmy weszli im do domu i to bez pukania. Znam te spojrzenia i bilet scisniety w spoconej dloni gotowy do skasowania tylko czy ja do cholery wygladam na kanara? :) Kij, dojechalismy i to szybko, w autobusie nalozylem wazelinowy make-up na pyszczysko i sniezne mankiety na lydki po czym desantowalismy sie w Skorzeszycach.

Pic taki ze mozna isc na lody zeby sie zagrzac ale my niedzielnie acz dzielnie – w pola. Pierwsza rzeczka kreta, waska o bystrym nurcie – nie zamarzla wiec sforsowalismy ja przechodzac mostkiem zlozonym z oblodzonej zerdzi dla stop i drugiej, nieco cienszej robiacej za porecz. Na skroty (lub zaleznie od rejonu kraju: na siage, na skuske, na przeprostki) przez pola brnelismy w strone lasu, prawie wdrapalismy sie na pierwszy polny garb gdy obudzilo sie slonce. Mrozny wiatr znajduje szybko najslabsze ogniwa ubioru – mimo ze japiszon wysmalcowany wazelina to policzki pieka z zimna, niezakryte czapka czesci uszu „parza” od mroznego wiatru. Jakas membrana w kurtce przewidziana na deszcze a nie klimat ponizej -20 szelesci jakby miala sie rozsypac za moment. Poruszamy sie wzdluz sciany lasu, jest troche lzej niz na otwartych polach gdzie chwilami zapadalismy sie po kolana.

Na ziemi zalega zimowy tort: na warstwie sniegu 2cm lod przykryty 5cm sniegu i znowu tafla lodu a na tym snieg. Wytrzymalsc takiego podloza jest mocno niespodziewana – mozna co 2 kroki zapadac sie po lydke lub stapac po wierzchu skorupy. Najgorsze ze nigdy nie wiesz jaki jest nastepny krok i gdy lapiesz rytm poruszania sie po wierzchu nagle noga wpada za kostke, dobra – myslisz – bedzie wpadanko i inaczej stawiasz stopy a tu nagle zong – grubszy lod nie pekl. Kosmos. Na tzw polnych drogach wcale nie lepiej, wrecz jeszcze wieksze niespodzianki czekaja w przysypanych sniegiem koleinach. I caly czas gesiego bo nie masz sil zeby wybijac nowe slady.

Idziemy, palce lewej stopy zaczynaja marznac, niedobrze, ostatnim razem gdy tak bylo zdazyly sie deko odmrozic nim dotarlem do bazy, zimna woda parzyla…  ale mysle: KWARDYM CZSZA BYĆ, NIE MIENTKIM – dojdziemy do kopalni i sie rozstrzygnie czy dam rade dalej a tymczasem zaczynam drobic jak gejsza dodatkowo „machajac” palcami w bucie. Moze to a moze poprawione krazenie zasila w koncu ciepla krwia stope i jest git. Nie liczac tego cholernego sniegu ktorego juz mam dosc. Na polu masakra sniezna, w lesie snieg plytszy ale kluczy sie miedzy polamanymi drzewami.

Co jakis czas przystanek, zolty snieg, stygnaca herbata, regulacja wentylacji, kilka fotek i dalej. Ciezko jest i sam nie wiem skad tyle radosci ze jestem tu a nie w 4 scianach. Ludzie o tej porze w niedziele przewracaja sie na drugi bok puszczajac dwunastosekundowego baka a my we dwoch brniemy przez te Syberie. Towarzysza nam nieustannie slady zajeczych lap, to niesamowite ile pasztetu biega po swietokrzyskich lasach, widac mysliwi dbaja – z reszta widzimy na polach kopczyki a w nich pewnie marchewka, buraki…  Oho, ktos tu byl, spryciarz na biegowkach pomknal sobie freestylowo miedzy drzewami a pozniej przez pola, pelna swoboda: pola puste – nie wejdziesz w kapuste (ani w inna szkode).

Czlap czlap, pierwsza cywilizacja, oblodzona droga do Dallas, pstryku pstryk przydrozna kapliczka na drzewie pelnym dziupli (dziupel?) udokumentowana. Krzych wzial tymbark w butelce, ja w plastikowa wlalem wrzaca herbate bo okazalo sie ze termos jest zbity a drugi zostal na Finglasie. W Skorzeszycach czaj byl juz letni, przy kopalni „Jozefka” mial kilka stopni a za nia pojawil sie juz lod w szyjce, rece opadaja. Drzewom tez – tyle ze galezie. Przygniecione potwornym ciezarem sniegu ktory zaczal topniec gdy ponownie chwycil mroz. Drzewa wygladaly jakby na kazdej galezi polozono im szklany odlew grubosci kilku centymetrow! Ponoc fachowa nazwa tych zalegajacych czap lodowych to „pokiść”, gdy slonce przygrzeje lub wiatr ruszy lasem i slyszysz brzek nad glowa podobny do potraconej choinki z bombkami, chron glowe, spadaja kawalki lodu jak potluczone luksfery. Dosyc pola, czas na las.

Ostatni raz tyle polamanych drzew widzialem miedzy Tatranska Strba a Strbskim Plesem. Tu nie wszystkie sie lamia, mlode brz0zy i choinki potrafia sie poklonic szczyt oparlszy o pokrywajacy ziemie snieg. Wiem, przynudzam ale to sa wlasnie moje wrazenia a wlasciwie ich fragment. Mijamy zszarzaly przez sasiedztwo z kopalnia snieg, brniemy przez las bez sciezki a pozniej lesnym duktem, ktorym na szczescie jechal traktor i ubil snieg docieramy na lasu skraj. Tu zaprószylismy ogien, nie bylo latwo bo w taki mroz trzaskaja wszystkie galezie, nawet te jeszcze zielone. Zrobilismy na ogniu giętą z kija i kanapki – zeby sie zagrzaly trzeba trzymac tak blisko ze chleb sie zaczal zweglac gdy salami w srodku bylo zmrozone (na przyszlosc: izolacja termiczna niesionej szamy). Zblizamy sie do poludniowych czesci Brzechowa, zajace uciekaja w poplochu, w ich slady ida sarny. Maszerujemy piekna, calkowicie biala, wiejska droga przy najgrubszej sosnie jaka widzialem w zyciu i kierujemy sie do lesniczowki nieopodal Naastachowa (czyt Nejstachowa – spolszczonej nazwy poddublinskiego miasteczka Naas).

W Niestachowie mieslismy wlaczyc sie na szlak jednak postanowilismy isc dalej na przelaj. Las miejscami bardzo rzadki lub mlody, kosmiczne ilosci sniegu…. zasypane, nieprzetarte polacie lasu w koncu szersza przecinka, ktora brnal traktor – korzystamy z jego sladow i idziemy, idziemyyyy…   a oczom naszym ukazal sie….   Niestachow. Kompas potwierdza: zly kierunek. W tyl zwrot, naprzod marsz. Niespodziewanie na drodze pojawiaja sie dziwne slady, widac ze cos sie szamotalo, zapieralo, rylo. Kilkanascie metrow odsloniete ze sniegu do golej gleby a z boku zamrozona juha. Za zakretem to samo. Juz to raz przerabialem – dziki. Na szczescie nie spotkalismy ich osobiscie ale kilkaset metrow dalej trafilismy na rozgrzebane mrowisko a po sladach wykopanych tuneli sadzac nie byly to racice lecz lapy wilka lub lisa. Zmarszczylo sie kakao odrobinke i teraz brnelismy nieco szybciej a zarazem czujniej. Nastala szarowka i znow wzmogl sie mroz. Dotarlismy do lesniczowki na Otroczu wygladajacej na opuszczona i stamtad wzdluz dzialek letniskowych i przez las nad Cedro-Mazur dotarlismy do cmentarza u granic administracyjnych miasta a tu odjezdza autobus do CK, dobrze, ze kierowca nie mial serca z kamienia i nas zabral.

Dół: 3 pary skarpet – obcisłe sportowe + wełniane trekingowe + wełniane, getry + 2 pary kalesronów, spodnie, stuptuty.
Góra: obcisła koszulka z lycry, polar z suwakiem, kurtka z dobrą wentylacją, szalik, czapka (zabrałem jeszcze czepek plywacki ale na silnym wietrze i tak przewiewało za to kaptur sprawdził się w 100 proc.), rękawiczki rowerowe a na wierzch pseudonarciarskie ze skośnego kraju.

To moja druga w zyciu taka wyprawa zimowa. Trwala od switu do zmierzchu, dala same dobre wrazenia i niezly reset a mimo ze Google Earth pokazal ciut ponad 17km to w takich warunkach liczylbym to +50%  Dzieki Krzych, spotkamy sie jeszcze nie raz na szlaku lub jak w tym wypadku – offroadowo a czarnobiale zdjecia wstawie gdy tylko dokoncze negatyw. Czuwaj!

temperatura odczuwalna – tabela

%d blogerów lubi to: