Archive for Kwiecień 2015
Cztery rowery
Różne rzeczy w moim życiu ulegają zmianie, przychodzą, odchodzą, nudzą się lub są zastępowane nowymi zainteresowaniami ale zawsze towarzyszy im (i mi) rower. Odkąd pamietam, od zawsze.
Pierwszy niezgrabny trójkołowiec, w którym szprychy zastąpiono przetłaczaną blachą przypominająca kołpaki ze starej Dacii. Błyskawiczna nauka jazdy zielonym Reksiem bez podpórek wymuszona faktem, że ktoś je ukradł z naszej piwnicy. Chyba Reksiem, tak wyglądał ale miał ostre koło a Rex chyba hampel w nodze na wstecznym. W tym rowerze gumy pękały częściej niż w bułgarskich tirówkach, po prostu mojego stylu jazdy nie mógł udźwignąć żaden z dostepnych w PRL-u rowerów dla dzieci. Tak było do czasu, gdy bydgoski Romet wdrożył produkcję jednośladu, napędzanego siłą młodych mięśni, o nazwie Talbot BMX. Wyglądał on jak rowery, o których śniliśmy ogladając kultowy film z Nicole Kidman „Bandyci kontra BMX”, miał gąbki z napisami i w przeciwieństwie do czeskich beemiksów obydwa hamulce ręczne.
Teoretycznie można było go kupić na kiermaszu rowerowym, który wieńczył metę któregoś z odcinków Wyścigu Pokoju na ul. Bohaterów Warszawy. Między jezdnią a ogródkami działkowymi ciągnął się tam wielki zielony teren na którym rozbijały się wesołe miasteczka i nie rozbijały się śmigłowce pogotowia oraz stała przyczepa z grami video u Bobera. W czasie owego kiemaszu rozstawiono tam stoiska, z których każde sprzedawało inny model rometowych konstrukcji, pragmatycznie namawiany byłem na Waganta lub w ostateczności na Zenita ale nie chciałem niczego poza BMXem. Realia komuny były takie, że niewielu z kilkudziesięciu ludzi, stojących w każdej z kolejek, udało się kupic towar opchnięty już wcześniej bocznymi kanałami a tylko dla picu i igrzysk wystawiony przed oczy ludu. Swego Iksa dostałem nie inaczej – tylko dzięki uprzejmemu sąsiadowi z WPHW, który znał kogoś, kto znał kogoś, kto znał kogo trzeba a tamten miał wejścia.
„Mamo, ide na gimnastykę korekcyjną” wołałem w drzwiach, w kieszeni mając zwędzony z kuchni klucz do wózkowni gdzie parkowało moje biało-niebieskie cudo; rodzice nie przypuszczali, że ich syn zamiast ćwiczyć na drabinkach zasuwa rowerem po pobliskiej budowie, która była najlepszym torem przeszkód i to o każdej porze roku. Oczywiście rower był nie tylko rozrywka lecz również nauką – zimą mój x wpajał mi wiedzę o sile tarcia podczas jazdy na zamarznietym stawie a latem uczyłem się o grawitacji wyskakujac w powietrze na hałdach żużlu za kortami tenisowymi. Ten biedny rower przeżył wiele napraw, zwłaszcza kierownica, której mocowanie, nawet poddane patentom starszego brata, który je spawał i dokładał gumowe wstawki, nie wytrzymywało osiedlowego konkursu skoków ze schodów koło Smugi ani zjazdów na krechę ze Skoczni.
W końcu przestałem się na nim mieścić fizycznie więc, za namową ścigającego się już w klubie starszego kolegi, który golił nogi i na szczęście nie wiem co jeszcze, zamieniłem go na półkolarkę. To był strzał w stopę, szosa nie przeżyła chyba nawet 2 tygodni a zaczynałem właśnie opanowywać przełaj żeby dostać się do grupy, która w późniejszym czasie miała chyba najdłuższą znana mi nazwę – Cyklo Korona Dek Meble Kielce :P Czerwona koza poległa z tysiąca powodów ale głównym było wejście na krajowy rynek produktu, który zmienił cały mój świat – górali.
CDN
(chyba) :)
Written by brulionman
12, Kwiecień, 2015 at 6:08 pm
Napisane w po prostu Rower / pedal to the metal
Tagged with Kielce, kolarstwo, komuna, Korona, PRL, rower, system, wspomnienia, Wyścig Pokoju