Archive for the ‘efekty podrozy zmechanizowanych / mechanized travels results’ Category
Zadymione
Pożyczyłem Ci ja razu pewnego od Maćka aparat na srajtaśmę, klasyka polskiej fotografii – Start, bo mój Voigtländer jest… lekko uciążliwy. I jak pożyczyłem tak ruski rok mija a pucha leży u mnie. Tknęło mnie tak cuś, wziąłem tego troszkę już zapomnianego Starta w łapki a tam… film, panie kochany, negatyw normalny siedzi w nim, nieskończony, czasłem przeto parę zdjęciów co by materiał wykończyć a palec świerzbił tak, że nic się z ostatnich nie nadaje się do pokazania. Skan z negatywu bez korekcji, jeno Mateńki z Ciotuchną portret z kaloryferem w tle nieco podciągnąłem suwaczkami bo się prosił.
Najlepsza jest w tym wszystkim podróż w czasie… jedno ze zdjęć pochodzi z Czechosłowacji gdziem pojechali z Julką, Betkiem i Siułkiem – z telewizji znanym jegomościem. Leżało sobie to tak na dysku w przeświadczeniu iż światła dziennego nie ujrzy bom udwlekał świadomie upierajac się że Fotoszop niezbednym mi jest narzędziem a koniec końców ramkem dodał, rozmiar zmniejszył i wielka mi obróbka! Szast prast.
Vilnius Sisters
Pozdrawiam tu wszystkich którzy rzadko blogują. I Maćka, że ma gość cierpliwość.
Lug z Szałasem
Świt. Moment, gdy noc ściera się z dniem, dzwonek budzika kruszy najtwardszy sen, duch przygody walczy z materią w ciepłym łóżku a duża wskazówka każdego zdrowego faceta znajduje się na godzinie 11 lub 1, akurat cholera wtedy! Nigdy nie jest łatwo dlatego jak najprędzej trzeba dotknąć stopą podłogi i przypomnieć sobie DLACZEGO ;)
Na przekór brakowi samochodu, niełatwej pogodzie i zdradliwemu termosowi wturlaliśmy swoje zwłoki do pociagu i ściskając w ręku kamyk zielony (Mezuza ze Zgmocieniaka) oraz bilet na przejazd tam i z powrotem wykonaliśmy desant na stacji najbliższej Górom Wicklow mając w planach zdobycie najwyższej w całej prowincji (brzmi, co?), znanej i lubianej Lugnaquilli zwanej dalej „Lug”.
Dalej był wiatr, deszcz, błota, skały, trawy, chmury i pogoda rodem z dworca w Kielcach, którą przeplataliśmy nie wiedzieć czemu uśmiechem.
/ A day out with Martin that we spent hillwalking in Wickow Mountains to reach the peak highest in Leinster and 13th highest peak in Ireland – The Lug 925 m
Despite the weather we climb up by zigzag and descend partly with trail, then just heading on azimuth to reach the waterfall. Tired mostly cause of rain and really strong wind but happy as always.
- Łapanie „stopa” / Hitchhiking
- Poczatek podejścia przy wodospadzie / ZIg when others zags
- Szałas kontemplujący
- Tu miał odbyc sie ciepły posiłek – herba zaprawiana rumem ale termos zawiódł pekając i srebrząc wnętrze izolacją / Here we had a break for a cup of tea but flask unexpectedly broke so we just enjoyed the scenery like from sci-fi movies
- Lugnaquilla
- Komandos na punkcie kontrolnym irlandzkiej armii podczas manewrów górskich / Irish Army carries out a tasks testing soldiers navigation skills, perfect weather I must say
- Zejście na przełęcz tuz pod sufit chmur było trochę klaustrofobiczne / a bit claustrophobic feeling right under cloud over this pass
- thanks to Wojtek H.
- Kolejne miejsce zwane „Trzy siostry” – nabieram przekonania, ze nazwa ta w Irlandii dorównuje polskiej „Świniej górze” / Another place called Three Sisters (cause of 3 creeks meets here)
- Bart & Szałas
- Pozostałości wioski parającej się wczesną metalurgią / Miners village remains in Glenmallure Valley
W drodze powrotnej to autostop zatrzymał nas – dobry człowiek sam zaproponował podwózkę widząc chyba jak stawiam obolałe kopytka drepcząc asfaltem w stronę cywilizacji. I jeszcze przeprosił, ze wiezie dwa psy w bagażniku (kombi) i spytał czy nie bedzie nam przeszkadzało bo wiadomo jak pachnie mokry pies. Nie przeszkadzałoby nam nawet gdyby wiózł tam pawiana z pawiem na klacie, torbę słoniowego guana, tandem Gucwińskich i pijaną orkiestrę bawarskiej straży pożarnej :D
Szałasowe foty z Lug / Martin shots from this trip
/ On our way back we were so lucky that we didn’t have to hitchhike – some nice stranger stopped his car and offered us a lift asking if we don’t mind smell of wet dogs that were in the car. We (or at least me) were so exhausted that I can’t just imagine what could make us refusing his good deed.
Urbex
Tak naprawdę, zawsze chodzi o adrenalinę / The truth is that it’s always about the adrenaline
English below.
Czemu to robię? Czemu łażę po miejscach grożących wymiotami, siniakami, kalectwem lub śmiercią? Już od dzieciństwa ciągnie mnie do takich miejsc, zawsze najlepszym miejscem na zabawę były (nie licząc lasu) wykopy, tajemnicze ruiny lub budowy. Choćby taki „kacek„, dziś goszczący m.in. NURT, Firmament czy Memorial to Miles, jego budowa trwała 28 lat, w PRLu pochłonęła wiele „dobrowolnych” cegiełek ale też pozwoliła nam, wtedy jeszcze szczeniakom z kaesemu, odkryć skrzynię ludzkich kości czy podziemny zbiornik na wodę z fontanny oraz na wiele niemądrych uciech, które przemilczę. Mieliśmy przecież tzw. „rakietę” – najlepszy plac zabaw w mieście ale chodziło o adrenalinę.
Dziś, będąc już dużym chłopcem, wciąż pcham się do takich miejsc. Dlaczemu? ;) Bo znajduję tam swoisty spokój. Może nie medytuję lecz mam okazję pomyśleć o tym na co brak czasu w codzienności, paradoksalnie w takich miejscach odpoczywam. Odkrywam ich historię i próbuję ją zachować na zdjęciach i fałdach kory mózgowej. Wyobrażam sobie też przeciętny dzień dawnych mieszkańców. Czasem idę w miejsca opuszczone by rozchodzić kaca pozwalającego widzieć (i niestety czuć) więcej. Eksploruję bo mam okazję pokłócić się z zabraniaczami fotografowania. Bo interesują mnie działania jakie czyni człowiek by ozdobić miejsce, w którym mieszka lub pracuje. Bo zjadając kolejne metry podłogi nawijam kolejne metry taśmy filmowej wyimaginowanego filmu który reżyseruję na żywo. Bo odkrywam wartość tego co mam w zderzeniu z warunkami, w których często wciąż wegetują ludzie.
Śmiesznie jest dowiedzieć się, że to co robiliśmy za małolata dziś nazywa się „parkourem” a obecne łażenie po miejscach zapomnianych też ma zagraniczną nazwę: urbex. Jak żartowałem w którymś komentarzu, pewnie robienie panoram z dachów okaże się wkrótce jakimś „daszingiem”. Tak naprawdę zawsze chodzi o adrenalinę.
/ These places, maybe „meditation” is too big word, but to me they’re great to feel calm, to think about things that I usually have no time, to win with hangover, to find local history, to save picture of place that will gone soon, to have a rest and recover peace of my mind, to see the movie I’m directing live, to see all marks and remains of life former inhabitants, to smell human shit which makes me able to appreciate what I have and realise that people have problems so big that mine are not worth to talk about…
Funny is to get to know that plays we did illegally in past at construction sites are called now „parkour” and my walking with camera to abandoned places has its name as well: urbex. Wondering if my climbing to roof and making panoramic views of my city will named one day, perhaps „photoroofing” ;) The truth is that it’s always about the adrenaline.
Do napisania zainspirował mnie… / I got inspiration to write this from Chad Abramovich
Lato pod żaglami
Siedze w redakcji, dzwoni telefon, to Robert. Ma ekipę na Mazury, jest jedno wolne miejsce, krótka piłka. Kwadrans później czekamy aż pani Danuta wyda nam obiad na stołówce w kolpo, że niby taki bizneslan(s)cz. Pytam o konkrety: cena spoko, termin – łyknie się, skład – krewni i znajomi krolika buggsa… Zmartwiłem się nieco, żeby nie wyszło krzywo, że będę jedyny spoza rodziny co się zjawia jak niepro.. tfu, niespodziewany gość wigilijny ;) – nieee, spoko – zapewnił kapitan. Spoko, poza mną, w trzynastoosobowej załodze spoza rodziny kapitanów był jeszcze Łukasz (i postać z mego ręcznika – Consuela Dewocjonalia Precjoza, z domu Fereira, córka generała) ale mimo to poczulem się, jakbym od zawsze stanowił część ich rodziny.
8 dni, 2 jachty, 13 ludzi
Smiles, not the miles!
Pewnego dnia pod galeria zdjec pojawia sie wpisy z dziennika, ktory prowadzilem pod pokladem, bedacego obecnie poza moim zasiegiem.
Serdeczne pozdrowienia dla wszytskich uczestnikow tej przygody!
Weekend zimowy / Winter weekend 2/3
Rakiety / Snowshoes
W tym roku pierwszy raz testowałem rakiety śniegowe zwane też karplami. Najpierw Inooki (chyba AXM) a ostatnio ten model TSL. Przy tych pierwszych śnieg był sypki i chwilami głeboki ale sprawdziły się bardzo dobrze, w drugim przypadku nadeszła odwilż ale mimo mokrego śniegu rakiety nie zapchały się nim i też zdały egzamin.
Korzystanie z rakiet nie wymaga żadnego doświadczenia, używanie kijków nie jest konieczne i spokojnie daje się radę bez nich ale mimo sceptycznego podejścia przyznaję, że z kijami jest wygodniej i bezpieczniej. Za używaniem ich przemawia wszystko: można sprawdzić podłoże podchodząc do brzegu urwiska, wytrzymałość zmarzniętej kładki czy pokonywanego lodu, głębokość strumienia maskowanego trawą, grząskość gruntu, szybkość zawracania atakującego psa ;) ale mnie przydały się do zupełnie nieprzewidzianej czynności – torowania przejścia na drodze zawalonej przygniecionymi śniegiem w kierunku ścieżki gałęziami, drzewami i krzewami. Poza tym kije rozkładają inaczej obciążenia kręgosłupa, nóg i dają dobre odbicie ramionom. Oczywiście mowa nie o kijach nordicowych, lecz o trekingowych, najlepiej z talerzami do śniegu.
Wracając do rakiet: chronią buty, spodnie i stuptuty w dużym stopniu przy marszu przez małe sztywne krzaki i wszelkie ostrężyny, pozwalają szybciej poruszać się w śniegu średnio- i bardzo głębokim, dają stabilność na wyślizganych nawierzchniach (ale nie zastępują raków żeby była jasność, choć są opcje z dopinanymi harszlami), dzięki nim można pokonać rozmarznięte pulchne pole lub płytkie rozlewisko na polu (bez rakiet sięgające do kostek). Umiarkowanie ograniczają zapadanie się w śniegu (w zależności od jego struktury) ale nawet gdy się zapadają to tworzą lej eliminujący kontakt śńiegu z nogawką/stuptuten powyżej kostki i nawet mimo zapadania dają komfort marszu nieosiągalny bez nich. Do tego są lekkie, mocne i mieszczą się w plecaku w przeciwieństwie do nart, w komunikacji publicznej nie trzeba na nie biletu ani łachy kierowcy żeby otworzyl bałagażnik. Niezależnie: w górę czy w dół, bardzo pomagają i stabilizują trawersowanie. Osobiście lepiej mi iść w rozpiętych karplach i jeszcze nie odkryłem sytuacji w której warto byłoby je zapiąć, możliwe że komuś byłoby wygodniej przy trawersie, mnie nie. Inooki miały zatrzask obsługiwany kijem bez schylania i łatwiejsze dopasowanie do buta. TSL miały chyba mniej niszczące buta wiązanie i podpiętek przydatny przy pokonywaniu długich wzniesień ale trudniej się dopasowywały, zatrzask wymagał schylania i łatwiej zrywały przyczepność w przód.
Dwie nieprzyjemne przygody miałem, obie z mojej winy: jedna to wybranie trasy rajdu przez tereny bagienne mimo małego mrozu co skończylo się wpadnięciem po kolana w śmierdzące, bulgoczące bagno (bez rakiet mógłbym wpaść po pas pewnie). Druga to wybranie trasy wiodącej wąską scieżką w liściastym lesie pełnym młodych drzew i krzewów, które – jak wyżej wspomniałem – pod ciężarem śniegu pokłoniły się na ścieżkę nawet 1m nad ziemią; poruszanie się w takich warunkach wymaga stukania kijkami (na szczęście były w komplecie z wypożyczanymi rakietami) w dwie najbliższe gałęzie, odczekania aż spadnie śnieg z nich a gdy jak katapulta prostując się trzepną w wyższe gałęzie – rownież i z nich, dwa kroki i powtórka z rozrywki. Poza kijami trekingowymi nieodzowny jest kaptur i dobrze zaimpregnowane rękawice ale nawet wtedy jest to raczej szlifowanie charakteru lub słowa „zakręt” w pewnym południowym języku niż rekreacja a już na pewno nie przyjemność. A teraz inglisz i zdjęcia.
/ [ENGLISH] I wrote above my experiences after my first walks in snowshoes but it’s so extended only in Polish as they’re not popular in Poland, many people doesn’t even know what is it, but there’s so many English speaking users who posted their tests and hints that I’ll only confess that I found in love with, as Poles call them, „rockets” and I appreciated trekking poles for extended safety and comfort and being great tool for many purposes. Now, the pictures:

masakra, gałęzie od 50cm wzwyż / branches and bushes powed by heavy snow, that was disaster to make the way, lucky with poles

niemal w połowie opędzlowany kotlet po chęcińsku – schaboszczak z sadzonym jajkiem i zaszytym pod panierką bekonem / something to get strength

po powrocie z pętli wiodącej przez Korzecko, Gościniec, Sosnówkę pod drugi raz pokonywaną Rzepką słońce „wzieno i wylizło” / last licks of the sun that day
Zobacz zdjęcia z pierwszego wypadu / See pictures from first walking in snowshoes
NZRP Zagnańsk – Suchedniów / Winter overnight walking
Perpetum mobile: atrakcyjne pomysły rodzą się po realizacji swych poprzedników: po rajdzie z pochodniami padł pomysł na śnieżne rowery, po rowerach na nocleg w namiocie, po nim na bardziej przemyślaną powtórkę noclegu wzbogaconą o rajd. No i poszliśmy: 20 km ośnieżonym lasem a na koniec nocleg w temperaturze 0°C
Jak było? Bardzo pozytywnie: bo jednorazowy termos miał idealną pojemność 0.7l, bo na trasie zastaliśmy gotowe ogniska z naszykowanym drewnem, bo leśniczy się miło odezwał, bo sarny się nas nie bały, bo zdążyliśmy przed deszczem, bo Grzesiek pożyczyl mi czołówkę, bo było tak widno, że nie trzeba było jej włączać, bo kulig utorował nam drogę, bo prezesowi klubu futbolowego w Potworowie zaproponowano przyjęcie nazwy na „Inwazja”, bo zimny wiatr zniwelowały drzewa (nie mylić z technodrzewami), bo doszliśmy do celu karmieni przez Tomka różnymi smakołykami a o 3 rano opędzlowaliśmy żur i cytrynówkę uwarzone przez seniora rodu, bo… długo by można wymieniać (pow)ody do radości.
Był tylko jeden minus całego rajdu: minus jeden (celsjusza) ;P …a nie, zgubiłem moją broń na psy, no, już jest na co narzekać! ;) W rolach głównych wystąPILI: Eco z dna serca, emerytowany Mintaj i jo.
/We wanted to sleep this winter in low, natural temperatures so Tomek invited us to a nice hut with no heating. But to not repeat our last mistake, we decided to have long walk before. 20 km is not the longest distance you could imagine but at night in winter conditions that was enough to feel happy tired. Hope you’ll enjoy as we did!

Pierwszy widok po opuszczaniu dworca / Now I know why they invent cigarettes with auto-extinguish system ;)

Tutaj Mintaj grał w Pucharze Polski reprezentując dumnie Polonię Białogon, mocy w nim tyle, że śmiało wygrałby choćby i z Inwazją Potworów / Proud 100%: „I played here” in some countrywide championship

Niespodzianka: gotowe ognisko w lesie, tym razem nie pogardziliśmy nim / Surprise in deep forest: ready fire

Zmieszane kolory czołówek w trybie normalnym i czerwonym / Colours comes from mixed headlamps light in regular and red mode

Drugie napotkane ognisko, zaoszczędziliśmy w sumie około godziny dzięki żarowi zostawionemu przez kulig / That night we were lucky – another ready fire waining for us
I nie śmiać mi się tu z mojej pidżamki! :) A tak szykowaliśmy się do tego desantu
/ Road is the best prize but the better is to have an additional goal as we had: night in the hut. And that’s how we were preparing this event
Weekend zimowy / Winter weekend 1/3
Czasem daje o sobie znać skłonność do przemyśleń, tym razem potrzeba medytacji podsunęła pytanie, którego nie można było rozważać w czterech ścianach: gdzie ona jest i co dla kogo robi? ;) Drrrrryń!!!! – Słucham – Jak tam? – Widziałeś co jest za oknem? – Ja właśnie w tej sprawie… kilka godzin później jedziemy w mehehowo-jednomaściowo składzie dychaczem na przełom Lubrzanki i atakujemy Ameliówkę z pochodniami. Niepoprawny optymizm pozwala nam łudzić się, że zdążymy na ostatni dyliżans z Masłowa, zaczynając nasz wyczerpujący spacer nie wiedzieliśmy, że spóźnimy się nań tylko dwie godziny ;P
/Spontanous trek in winter night via 7 km of Masłowskie Strand, sinking in the knee-high snow.

Najpierw pod górkę jak żółw ociężale / Ascending by the snowy uphill road, after 500m we started to climb in real forest

Platforma bezwidokowa na Klonówce / Scenic platform at Klonówka peak. We were late „only” two hours for last bus. Exhausted but happy :)
I tak radośnie zaczął się weekend / And to me that was just beginning…
NZRP z pochodniami Słowik – Skocznia / Winter forest walk with fire
Chcąc złapać zimę nocą w lesie, gdy śnieg podwaja blask ognia z niesionych pochodni, wysłałem maila do paru śmiałków by dołączyli do spaceru bo Tomka już mi się udało namówić. Mimo niechcący wprowadzonej logiki chaosu udało się wszystkim dotrzeć pod klub strzelecki „Stella” chociaż dotarcie do właściwego autobusu udało się tak jak akrobaci huśtając się na olbrzymich huśtawkach w cyrku skaczą robiąc piruety i chwytając dłonie kolejnego akrobaty w locie w momencie gdy te są skrajnie wyciągnięte. Ledwo zahaczają o nadgarstki lecz ewolucja się udaje, nam również wyszła ewolucja tyle że wsteczna: z homo computerusa przeistoczyliśmy się w ludzi, których jara łażenie w nocy przez las i śnieg z ogniem w ręku. Dziwięcioro nas ruszyło w las plus jebitny psiur co wabi się Aura.
Jak przypomnę sobie poruszane podczas rajdu tematy, zwłaszcza gdy przy ognisku zostało tylko sześciu chłopa, to mam uśmiech od ucha do ucha lecz treść ich pozostaje między uczestnikami. PS. Pochodnie, które kupiliśmy zjarały się w może 20 min, porażka, trzeba chyba Słodowego uskutecznić…
/ So, week after overnight trip I wanted to catch the winter in frosty forest, with snow on the trees and underneath to reflect light of fire. Nine of us with german shepherd walked into forest. We had sausages straight from the bonfire and a little ‚something’ to warm up ;) Track was short but that was my goal: simple walk, just for pleasure, far from survival, easy wandering… :)

Dwie najlepsze pochodnie, ta z prawej wykonana własnoręcznie przez Adriana / Fellow on the right carries handmade fire torch – few times better than these Chinese shit from shop

Ciężko znaleźć złoty środek między ubraniem nie za ciepłym na podejście i wystarczająco izolującym by stać godzinę przy nikłym ogniu / It’s hard to manage right set of clothes to not get boiled at the ascend and warm enough to stay an hour next to little bonfire

Byliśmy tak blisko cywilizacji, że to zdjęcie zrobiłem z ręki przy zastanym świetle w lesie na grzbiecie Pasma Posłowickiego / Orange light of street lamps was reflected from the clouds and gave me enough brightness to shot from the hand (@ISO6400)

To nie płonący las, to światła Las Vegas przebijają się pośród drzew. Następnym razem uciekniemy w Suchedniowskie lasy, tam nie ma badziewnej łuny / We were too close to industrial and urban areas so we saw these shitty orange lamps
Dzięki wszystkim i do zobaczenia następną razą, hue hue hue! Czuwaj! A, tu zdjęcia Tomka
/ You can also see the pictures from this trip taken by Tomek