Posts Tagged ‘splyw’
KOM(bo)POST: Nida kajakiem i pontonem oraz WWA
Z kombopostu wypadła ekspedycja na Jurę jako że chcę ją zilustrować zdjęciami z mojego bułgarskiego alfonsa a gdzieś mi sanki wyjechały od skanera i to jest brakująca tu część 01.
02. Das ist gesund czyli całodniowa Nida kajakiem: Tokarnia – Sobków
Nidę znałem dotychczas od strony lądu, na szczęście wreszcie zgadaliśmy się z Betkiem na spływ kajakami i wraz z niebojącymi się wody dziewczętami dołączyliśmy do Tomka, który z rodzinką i szerszym gronem miał wszystko klepnięte zgodnie z teorią chaosu czyli do końca nie było wiadomo gdzie, skąd i o której płyniemy :) -grunt, że ten spontan nam się udał! Zdjęć nie robiłem ale powiem, że to był jeden z najpiękniejszych dni w 2011 roku. Coś tam pstryknęli Betko i Tomek ale jest to jedna z tych przygód, ktore próżno ubierać w słowa a nawet w zdjęcia, trzeba je przeżyć żeby poczuć relaks, usłyszeć ptaki i świerszcze, pozwolić nieść się nurtowi w randomalnej pozycji i kierunku, przybijać do plaż o palącym piasku i mieć wodę na wyciągnięcie ręki.
Zdjęcia: Agata Łuczak
.
03. Ucieczka od betonu czyli 2-dniowa Nida pontonem: Tokarnia – Motkowice
I tak połknąłem bakcyla, że tydzień później z Artkiem sami zaatakowaliśmy tym razem dwudniowo spływ jego pontonem (co za gramatyka!). Start z Tokarni i od razu kolosalna różnica – kajakiem pływa się beztrosko, łatwo i szybko, na pontonie zaś spływ odbywa się czujnie, „pod parą” i najdłuższą z możliwych dróg (zewnętrzne łuki meandrów to konieczność przy niskim stanie wody), generalnie cały czas trzeba wgapiać się w toń w poszukiwaniu zatopionych pni, konarów, kamieni i innych przeszkód, które mogłyby rozerwać poszycie pompowanej jednostki. Wymagane jest też większe zgranie załogi przy machaniu pagajami ale mimo, że to wszystko brzmi zniechęcająco, to było tak genialnie, że spytany czy płynę znowu odpowiem „jaha!”.
Spaliśmy na położonej opodal lasu dzikiej plaży na wewnętrznym kolanie, pod starą wierzbą, która dała nam czterdziestocentymetrowe śledzie do namiotu i cień o poranku. Mieliśmy ze sobą mnóstwo różnych gadżetów – od krzesiwa począwszy a na sonarze dna skończywszy, wszystkie były zbędne ale mieliśmy się czym bawić :) Wielu miejsc (w tym najpiękniejszej wyspy) nie ma na zdjęciach bo zostały uwiecznione na filmie, ten jednak jest ciężki i wymaga montażu a na to jakoś szkoda mi czasu więc resztę wyobraźcie sobie sami lub SPŁYWAJCIE (Nidą)! heheheh! :) Mieliśmy szczęście, że na nudnym odcinku za elektrownią (tuż przed Motkowicami) przodem płynął łabędź, którego zniknięcie postawiło nas w stan gotowości – i słusznie, czeka tam mało przyjemna kaskada z betonowym trójębem i jest megakocioł. Było zacnie a dalszy odcinek zapowiada się jeszcze wpytniej, mam nadzieję że zrobimy go w tym roku! Zdjęcia z Artkowego GoPro Hero:
.
04. Ziemia zatoczyła koło czyli WuWuA.
W porwanym trąbą powietrzną stogu siana dwie igły zderzyły się czołowo, takie jest prawdopodobieństwo a nam się przytrafiło! :) No i oddając ster relaksu w dobre ręce trafiłem do Wilanowa gdzie 20 lat temu na wycieczce szkolnej najciekawszą atrakcją był kilkumetrowy mur, z którego skakaliśmy z Pikolem i chłopakami do fosy. Ciekawe jakie rzeczy interesują człowieka w różnych etapach jego życia i co pozostaje w pamięci.
Był też chillout z przyjaciółmi na stołecznym hajdparku, lecz najsamprzód odwiedziliśmy Wisła Park gdzie pośród tysiąca atrakcji bawiących setnie przybyłą gawiedź znalazłem i ja swoje miejsce: ściankę która od jakiegoś czasu fascynuje mnie coraz bardziej. Mając wygodne, rozczłapane buty (pamięta ktoś crazy duck’i chyba pioniera?) postanowiłem zrobić ją boso i nie byłaby to moja pierwsza taka akcja gdyby nie fakt, że ta ścianka była dmuchana – każdy chwyt falował, wibrował, ruszał się i kasował więcej energii ze ścięgien i tym sposobem w 2/3 a może 3/4 ścianki palce wbrew swemu panu rozwarły się i z bolesnym pszytyczkiem w nos mojego ego bezpiecznie zjechałem na dół. Później przeżylem rollercoaster na wielopoziomowym parkingu i wiele miłych chwil i muszę przyznać, że coraz ładniejsza ta Warszawa :)
Nie no, Silnicę kajakiem to osobno wstawię jednak ;P
Silnica kajakiem czyli pierwsze spotkanie z łupiną
Relacja z ostatniego ładowania psychoakumulatorów wzbogacona zdjęciami Piotrka Materka ©.
Silnica – sięgający do kostek miejski ściek, niezakrywający nawet wszystkich leżących na dnie kamieni, ktokolwiek ją widział ten po trzykroć pomyśli nim nazwie to-to „rzeką”. Jednak gdy deszcze trwają przez dni parę i są dość intensywne, miałki szemrzący środkiem Kielc strumyczek zmienia się w żwawy potok szarej brei, która połyka wszystko co wpadnie w jego uregulowane koryto.
Pośród wielu różnych głupich pomysłów i marzeń miałem takie aby spłynąć przez miasto kajakiem. Pierwotnie miał być to slalom między samochodami podtopionymi na regularnie zalewanym rondzie przy Żytniej, później pomysł zmienił się w „spływ z Kielc do Bałtyku” (da się!) a na razie udało się go ziścić kajakowo na „żeglownym” odcinku centrum miasta.
Spontaniczna zdzwonka z Jackiem, rekonesans przeszkód i pewna środa okazała się być bardzo niezwykłym dniem. Wystartowaliśmy spod tamy na kieleckim zalewie, nie dość że wysoki stan wody nadawał jej niezłego tempa to mając nieco doświadczenia z pływania 2-os kajakami liczyłem że wszystko pójdzie jak po maśle, nic bardziej mylnego. Jednoosobowa łupina to zwrotna ale i bardzo chybotliwa franca wymagająca częstej lambady biodrami a z relatywnie długim ogonem także poprawki na tył przy zawracaniu w wąskim korycie.
Udało mi się zapanować nad kajakiem a przynajmniej tak mi się wydawało. Trwało to krótko bo już na Nowym Świecie zaliczyłem wywrotkę (szczęsciem bez kufla) przy pokonywaniu mostu i dalej mokry i wesoły płynąłem wyluzowany ale z większym niż uprzednio respektem dla przerośniętego rynsztoka. Od Jesionowej do IX Wieków trzy przeszkody zmusiły mnie do przenoszenia kajaka (Jacek przez jedną przeskoczył) a dalej było już tylko wesołe wiosłowanie przez centrum miasta.
Padał deszcz ale reakcje ludzi były zaskakująco pozytywne – dzięki za wszystkie dobre słowa, gesty i zdjęcia. W parku dostaliśmy psztyczka w nos, za progiem kaskady był niezły magiel w którym straciliśmy wiosło (wiem, że to brzmi jakby mrówka zepchnęła Cię z autostrady) i zaplanowana do Nowin żegluga została zakończona przy Ogrodowej.
I to jest miejsce na WIELKIE DZIĘKI dla tych co nam pomogli logistycznie, fotograficznie i fizycznie, w szczególności dla Piotrka. No i oczywiście bez Jacka, jego kajaków i wskazówek też by się to wszystko nie udało. Może nie widać tego na zdjęciach ale połknąłem bakcyla jak Sung Hi Lee krochmal ;P Z wodnych działań w planach mam dokończenie Silnicy, spłynięcie przełomu Lubrzanki (naprawdę musi być dużo wody) oraz pomysł by popłynąć Wisłą w zasilikonowanym TOITOI-u.
Marzenia są po to by je spełniać!
Peace, Brulionman.
Czy pana mama je banana? Moja mama ma malamuta.
18 Komentarzy
Podziel się / Share this:
Dodaj do ulubionych:
Written by brulionman
5, Marzec, 2010 at 1:38 am
Napisane w loza szydercy / comments of scoffer, niezrealizowany dziennikarzyna / journalist-wannabe, rany Julek, sporty ekskremalne! ;) / gosh, it's extreme sports! ;), slowo wstukane / typed thoughts
Tagged with Akwarium, CKE, Dom zly, film, historia, Hitler, II Wojna Swiatowa, Janusz Gajos, kajak, kino, ksiazki, Lodolamacz, Marek Kaminski, matematyka, milicja, Mis, ochrona zdrowia, palenie, Palermo shooting, PGR, Pokolenie Kolumbow, Polska niepalaca, recenzje, Rys, sejm, Solista, splyw, spoty reklamowe, ustawy, wesele, Wiktor Suworow, Wisla, wyprawy, wzor na schody, zakaz palenia, zima, ZSRR