Posts Tagged ‘offroad’
Piątek, piąteczek, piątunio!
Kilka dni temu gospodarz jakiegoś eko-programu w Radiu Nowy Świat mówiąc o szczycie klimatycznym i wyśmiewając słowa jakiegoś brytyjskiego wazona, bezmyślnie zdradził zakończenie najnowszego 007 przez co, oglądając dziś przygody Janusza Skuwki, niestety od początku wiadomym było co stanie się na końcu. Film niezły choć wyjątkowo nie grają w nim urywające dupę piękności. Trafiła się jedna dosyć-dosyć lecz jej epizod trwa krócej niż potencjalny stosunek z nią, czyli schodzimy poniżej kwadransa. Postęp i emancypacja pospołu tworzą nowego Nula Nula Sedem – w ramach poprawności politycznej będzie on przypuszczalnie czarnoskórą kobietą. Takie to cuda się dzieją więc może jeszcze dożyjemy czasów gdy w tygodniu spotkają się dwie niedziele obok siebie…
A tak pamiętnikowo lecąc – zrobiłem coś obrzydliwego z czego jednakowoż jestem dumny – pierwszy raz w życiu zjadłem kurzą rapkę, z własnej woli. Rzecz o tyle trudna, że mam wysoką nietolerancję na chrząstki a tam jeszcze miękka skóra. Dziś pokonałem ten odruch całkowicie, tak żeby sobie udowodnić, że to pies macha ogonem a nie odwrotnie. Smak… jak flaczki tylko trzeba kosteczki wypluwać takie króciutkie, małe ale przyzwoicie grube i obłe więc nie było biedy. A czemu tak? Bo odkopałem korepondencję sprzed lat z planowaną eskapadą zmechanizowaną w mongolskie stepy, a tam jak poczęstują duszonymi jądrami albo zupą z baranich oczu to odmówić niewypada a zhaftować się na glebę w jurcie też nieeelegancko trochę. Trening czyni mistrza. Dwie rapki zjedzone a już da się zauważyć że piszę jak kura pazurem. Ciekawe, czy naszego Cezarego, najbardziej znanego z dzwonienia z budki na deszczu wśród wilków jakichś, też w ten sposób strofowało ciało pedagogiczne w podstawowej szkole, hmmm… ?
No, taki to piąteczek więc aż się boję mysleć co przyniesie weekend. Wszystkiego dobrego ludkowie złoci!
Mój pierwszy film / My first video
VII Bałtowskie Bezdroża
Film z pierwszego dnia terenowych zmagań / A video from first day of offroad
Panie i Panowie / Ladies and Gentelmen…
.
Pierwszy mój film w którym jestem odpowiedzialny za ujęcia, dźwięk, wybór muzyki i montaż a jednocześnie pierwsze spotkanie ze steadycamem. Jestem ciekaw Waszych komentarzy, nie tylko głaskania się po podbrzuszachlecz także konstruktywnej krytyki jeśli coś Wam w tym filmie nie leży.
/ It’s a very first time that video you see is „mine” – I’m responsible for shots, sound, chosen music and film editing. This was my first work using steadycam. It would be great to know your opinions and comments.
.
FILM W WERSJI 3D / 3D VERSION OF VIDEO ABOVE
.
Specjalne podziękowania / Special thanks: Daniel Kot, Robert Kaleta
Od switu do zmierzchu
Oto przydługawa i mogąca znudzić relacja tekstowa (zdjeciowa pojawi się po dokończeniu filmu) z imprezki, którą dwie niedziele temu trzepnęliśmy sobie z Krzyśkiem Żołądkiem a zwała się roboczo:
Zimowy (cało)Dzienny Rajd Pieszy Skorzeszyce – Kielce
Mrozne prognozy jeszcze bardziej zagrzaly mi serce do zmierzenia sie z przyroda, mialo byc -17’C i wiatr do 5 m/s co daje odczuwalna temperature w okolicach -28’C, martwilem sie ze bede musial isc sam na szczescie znalazl sie jeszcze jeden czlowiek lubiacy takie wyzwania. Piszac dzien przed marszem o dzikach i wilkach nie przypuszczalem ze nasze drogi sie przetna…
Nasz dylizans przyjechal na Okencie planowo. Czemu „Okencie”? Bo tak dawniej nazywala sie ta miejscowka – na grubym wsporniku stal tam samolot by uzmyslawiac spoleczenstwu potege militarna peerelu. Obecnie „Okencie” bo stojac na tym przystanku (jak i na klku innych wylotowych z CK) mozna uslyszec „panie, leciala juz czternastka?” W niedzielny poranek zaburzylismy zapewne staly szescioosobowy sklad osobowy tej linii bo pasazerowie patrzyli sie na nas jabysmy weszli im do domu i to bez pukania. Znam te spojrzenia i bilet scisniety w spoconej dloni gotowy do skasowania tylko czy ja do cholery wygladam na kanara? :) Kij, dojechalismy i to szybko, w autobusie nalozylem wazelinowy make-up na pyszczysko i sniezne mankiety na lydki po czym desantowalismy sie w Skorzeszycach.
Pic taki ze mozna isc na lody zeby sie zagrzac ale my niedzielnie acz dzielnie – w pola. Pierwsza rzeczka kreta, waska o bystrym nurcie – nie zamarzla wiec sforsowalismy ja przechodzac mostkiem zlozonym z oblodzonej zerdzi dla stop i drugiej, nieco cienszej robiacej za porecz. Na skroty (lub zaleznie od rejonu kraju: na siage, na skuske, na przeprostki) przez pola brnelismy w strone lasu, prawie wdrapalismy sie na pierwszy polny garb gdy obudzilo sie slonce. Mrozny wiatr znajduje szybko najslabsze ogniwa ubioru – mimo ze japiszon wysmalcowany wazelina to policzki pieka z zimna, niezakryte czapka czesci uszu „parza” od mroznego wiatru. Jakas membrana w kurtce przewidziana na deszcze a nie klimat ponizej -20 szelesci jakby miala sie rozsypac za moment. Poruszamy sie wzdluz sciany lasu, jest troche lzej niz na otwartych polach gdzie chwilami zapadalismy sie po kolana.
Na ziemi zalega zimowy tort: na warstwie sniegu 2cm lod przykryty 5cm sniegu i znowu tafla lodu a na tym snieg. Wytrzymalsc takiego podloza jest mocno niespodziewana – mozna co 2 kroki zapadac sie po lydke lub stapac po wierzchu skorupy. Najgorsze ze nigdy nie wiesz jaki jest nastepny krok i gdy lapiesz rytm poruszania sie po wierzchu nagle noga wpada za kostke, dobra – myslisz – bedzie wpadanko i inaczej stawiasz stopy a tu nagle zong – grubszy lod nie pekl. Kosmos. Na tzw polnych drogach wcale nie lepiej, wrecz jeszcze wieksze niespodzianki czekaja w przysypanych sniegiem koleinach. I caly czas gesiego bo nie masz sil zeby wybijac nowe slady.
Idziemy, palce lewej stopy zaczynaja marznac, niedobrze, ostatnim razem gdy tak bylo zdazyly sie deko odmrozic nim dotarlem do bazy, zimna woda parzyla… ale mysle: KWARDYM CZSZA BYĆ, NIE MIENTKIM – dojdziemy do kopalni i sie rozstrzygnie czy dam rade dalej a tymczasem zaczynam drobic jak gejsza dodatkowo „machajac” palcami w bucie. Moze to a moze poprawione krazenie zasila w koncu ciepla krwia stope i jest git. Nie liczac tego cholernego sniegu ktorego juz mam dosc. Na polu masakra sniezna, w lesie snieg plytszy ale kluczy sie miedzy polamanymi drzewami.
Co jakis czas przystanek, zolty snieg, stygnaca herbata, regulacja wentylacji, kilka fotek i dalej. Ciezko jest i sam nie wiem skad tyle radosci ze jestem tu a nie w 4 scianach. Ludzie o tej porze w niedziele przewracaja sie na drugi bok puszczajac dwunastosekundowego baka a my we dwoch brniemy przez te Syberie. Towarzysza nam nieustannie slady zajeczych lap, to niesamowite ile pasztetu biega po swietokrzyskich lasach, widac mysliwi dbaja – z reszta widzimy na polach kopczyki a w nich pewnie marchewka, buraki… Oho, ktos tu byl, spryciarz na biegowkach pomknal sobie freestylowo miedzy drzewami a pozniej przez pola, pelna swoboda: pola puste – nie wejdziesz w kapuste (ani w inna szkode).
Czlap czlap, pierwsza cywilizacja, oblodzona droga do Dallas, pstryku pstryk przydrozna kapliczka na drzewie pelnym dziupli (dziupel?) udokumentowana. Krzych wzial tymbark w butelce, ja w plastikowa wlalem wrzaca herbate bo okazalo sie ze termos jest zbity a drugi zostal na Finglasie. W Skorzeszycach czaj byl juz letni, przy kopalni „Jozefka” mial kilka stopni a za nia pojawil sie juz lod w szyjce, rece opadaja. Drzewom tez – tyle ze galezie. Przygniecione potwornym ciezarem sniegu ktory zaczal topniec gdy ponownie chwycil mroz. Drzewa wygladaly jakby na kazdej galezi polozono im szklany odlew grubosci kilku centymetrow! Ponoc fachowa nazwa tych zalegajacych czap lodowych to „pokiść”, gdy slonce przygrzeje lub wiatr ruszy lasem i slyszysz brzek nad glowa podobny do potraconej choinki z bombkami, chron glowe, spadaja kawalki lodu jak potluczone luksfery. Dosyc pola, czas na las.
Ostatni raz tyle polamanych drzew widzialem miedzy Tatranska Strba a Strbskim Plesem. Tu nie wszystkie sie lamia, mlode brz0zy i choinki potrafia sie poklonic szczyt oparlszy o pokrywajacy ziemie snieg. Wiem, przynudzam ale to sa wlasnie moje wrazenia a wlasciwie ich fragment. Mijamy zszarzaly przez sasiedztwo z kopalnia snieg, brniemy przez las bez sciezki a pozniej lesnym duktem, ktorym na szczescie jechal traktor i ubil snieg docieramy na lasu skraj. Tu zaprószylismy ogien, nie bylo latwo bo w taki mroz trzaskaja wszystkie galezie, nawet te jeszcze zielone. Zrobilismy na ogniu giętą z kija i kanapki – zeby sie zagrzaly trzeba trzymac tak blisko ze chleb sie zaczal zweglac gdy salami w srodku bylo zmrozone (na przyszlosc: izolacja termiczna niesionej szamy). Zblizamy sie do poludniowych czesci Brzechowa, zajace uciekaja w poplochu, w ich slady ida sarny. Maszerujemy piekna, calkowicie biala, wiejska droga przy najgrubszej sosnie jaka widzialem w zyciu i kierujemy sie do lesniczowki nieopodal Naastachowa (czyt Nejstachowa – spolszczonej nazwy poddublinskiego miasteczka Naas).
W Niestachowie mieslismy wlaczyc sie na szlak jednak postanowilismy isc dalej na przelaj. Las miejscami bardzo rzadki lub mlody, kosmiczne ilosci sniegu…. zasypane, nieprzetarte polacie lasu w koncu szersza przecinka, ktora brnal traktor – korzystamy z jego sladow i idziemy, idziemyyyy… a oczom naszym ukazal sie…. Niestachow. Kompas potwierdza: zly kierunek. W tyl zwrot, naprzod marsz. Niespodziewanie na drodze pojawiaja sie dziwne slady, widac ze cos sie szamotalo, zapieralo, rylo. Kilkanascie metrow odsloniete ze sniegu do golej gleby a z boku zamrozona juha. Za zakretem to samo. Juz to raz przerabialem – dziki. Na szczescie nie spotkalismy ich osobiscie ale kilkaset metrow dalej trafilismy na rozgrzebane mrowisko a po sladach wykopanych tuneli sadzac nie byly to racice lecz lapy wilka lub lisa. Zmarszczylo sie kakao odrobinke i teraz brnelismy nieco szybciej a zarazem czujniej. Nastala szarowka i znow wzmogl sie mroz. Dotarlismy do lesniczowki na Otroczu wygladajacej na opuszczona i stamtad wzdluz dzialek letniskowych i przez las nad Cedro-Mazur dotarlismy do cmentarza u granic administracyjnych miasta a tu odjezdza autobus do CK, dobrze, ze kierowca nie mial serca z kamienia i nas zabral.
Dół: 3 pary skarpet – obcisłe sportowe + wełniane trekingowe + wełniane, getry + 2 pary kalesronów, spodnie, stuptuty.
Góra: obcisła koszulka z lycry, polar z suwakiem, kurtka z dobrą wentylacją, szalik, czapka (zabrałem jeszcze czepek plywacki ale na silnym wietrze i tak przewiewało za to kaptur sprawdził się w 100 proc.), rękawiczki rowerowe a na wierzch pseudonarciarskie ze skośnego kraju.
To moja druga w zyciu taka wyprawa zimowa. Trwala od switu do zmierzchu, dala same dobre wrazenia i niezly reset a mimo ze Google Earth pokazal ciut ponad 17km to w takich warunkach liczylbym to +50% Dzieki Krzych, spotkamy sie jeszcze nie raz na szlaku lub jak w tym wypadku – offroadowo a czarnobiale zdjecia wstawie gdy tylko dokoncze negatyw. Czuwaj!